O wirtualności i otwartości w muzeum – przed konferencją „Stutthof 2.0. Pamięć, Twórczość, Ekspresja”
10 i 11 maja w Muzeum Stutthof w Sztutowie odbędzie się konferencja „Stutthof 2.0. Pamięć, Twórczość, Ekspresja. Muzea i miejsca pamięci a wyzwania współczesności”. Wydarzenie będzie jednym z głównych elementów obchodzonego w tym roku jubileuszu 50-lecia powstania Muzeum.
Konferencja „Stutthof 2.0. Pamięć, Twórczość, Ekspresja. Muzea i miejsca pamięci a wyzwania współczesności” odwołuje się – w założeniach i w nazwie – do pokolenia 2.0, dla którego najważniejszą formą komunikacji jest rzeczywistość wirtualna. Fakt ten niesie ze sobą niespotykany wcześniej dynamizm, globalną wymianę myśli oraz trendów społecznych i estetycznych, co z kolei stanowi wyzwanie dla tych, którzy pracują ze świadkami pamięci. Konferencja „Stutthof 2.0” stanowi tym samym próbę podjęcia tego wyzwania – zarówno poprzez refleksję nad kondycją polskich muzeów i miejsc pamięci, jak i poprzez próbę wyznaczenia nowych kierunków ich merytorycznego i estetycznego rozwoju.
Szczegółowy program wydarzenia znajduje się tutaj.
Na kilkanaście dni przed konferencją postanowiłem zadać kilka pytań związanych z jej tematem przedstawicielom komitetu organizacyjnego – Małgorzacie Wosińskiej (Instytut Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM) oraz Marcinowi Owsińskiemu (Muzeum Stutthof w Sztutowie):
Państwa konferencja odwoływać się ma – zgodnie z tym, co przeczytać można na stronach Muzeum – do pokolenia 2.0, dla którego najważniejszą formą komunikacji jest rzeczywistość wirtualna. Zastanawiam się, na ile takie zdefiniowanie problemu jest słuszne: dziś internet mamy w telefonach komórkowych i możemy być online w każdym miejscu, także bezpośrednio na miejscu na żywo oglądając ekspozycję Muzeum Stutthof. W perspektywie muzeum rzeczywistość wirtualna bardziej niż z internetem kojarzy mi się z relacjami między obiektami a zwiedzającym. Chodząc po sztucznych kanałach w Muzeum Powstania Warszawskiego czy oglądając u Państwa starannie uporządkowane pasiaki wiszące w szklanej gablocie mamy z historią kontakt równie wirtualny jak ten zapośredniczony przez internet. Czy taka perspektywa wirtualności również zostanie zasygnalizowana w planowanych wystąpieniach konferencyjnych?
Marcin Owsiński:
Opis naszych intencji tłumaczący zapis Stutthof 2.0 z racji technicznych jest dość skrócony i oczywiście nie wyjaśnia wszystkich myśli jakie mamy w związku z tym zapisem.
Moją intencja jako historyka i edukatora było, aby na konferencji podjąć temat przede wszystkim nowych metod narracji i form technicznych pokazywania historii w kontekście miejsca pamięci. Nie chodzi tutaj tylko o rzeczywistość wirtualną, z która jak sądzę nasze muzea pamięci radzą sobie dość dobrze (Facebook, strony WWW, wirtualne muzea itp.), ale np. o dyskusję nad wirtualnością na wystawach stałych w autentycznych pomieszczeniach poobozowych: na ile pakować w te biedne drewniane baraki kolejne dziesiątki ekranów dotykowych, słuchawek, kodów do iPhone’ów itp. Doświadczenie moje i wielu kolegów i koleżanek z branży każe nam raczej opowiedzieć się przeciw takim metodom, w dużej części wynikającym raczej z krótkotrwałej mody na nowoczesność, a nie chęci autentycznego podniesienia jakości merytorycznego przekazu. Z tego względu np. dość powściągliwie odnosimy się do cyfryzacji wystawy stałej (najbliżej nowej realizacji w naszej branży jest muzeum w Oświęcimiu), świadomie stawiamy na autentyczność i wywoływane tym emocje, a nie nowoczesność sztafety monitorów.
Mam także nadzieję, że w dyskusji uda się podjąć temat tzw. grup rekonstrukcji historycznych i ich działalności w kontekście miejsc pamięci i odtwarzania traumy, co już w naszym kraju miało kilka razy miejsce. O ile bowiem jako muzealnicy jesteśmy przeciw rekonstrukcjom likwidacji gett i rozstrzeliwań (gratuluję tu świetnego tekstu na ten temat na HiM), o tyle decydenci lokalni i centralni nie widzą często nic niepokojącego w odtwarzaniu epizodów Holocaustu czy rekonstrukcji słynnych kanałów warszawskich.
Inną sprawą z zakresu konferencji jest pokazanie mentalnych i metodologicznych zmian jakie zaszły w funkcjonowaniu i postrzeganiu miejsc pamięci w ostatnich latach na przykładzie realizowanych projektów edukacyjnych, antropologicznych czy archeologicznych.
Małgorzata Wosińska:
Pan zadał bardzo ważne pytanie: czego dotyczy wirtualność w muzealnictwie i ja tu się muszę zgodzić z Marcinem Owsińskim – opis wydarzeń konferencyjnych jest tylko skróconym zaproszeniem zachęcającym do zapoznania się bliżej z programem konferencji. Cieszę się jednak, że ten opis Pana zainspirował. Pan i Marcin mówicie mam wrażenie o wirtualności w ekspozycji. Jestem antropologiem kultury i zadaję sobie nieco inne pytanie: jakie jest dzisiejsze scyfrowane społeczeństwo?
To było kluczowe pytanie, które zadawaliśmy sobie tworząc konferencję Stutthof 2.0. Wydaje się, że społeczeństwo 2.0 jest oddalone od historii, a zakorzenione w chwili obecnej, czy też właśnie w świecie wirtualnym… Wydaje się też, że jest to społeczeństwo, które potrzebuje silnych bodźców sensorycznych, by wytworzyć relację z obiektem muzealnym. Potrzebuje smaku, zapachu, albo odwołania się do multimediów by przyjąć przeszłość. Tak, tak jest… ale tylko pozornie! Nie dostrzegamy emocjonalnego potencjału leżącego w naszych młodych wiekiem, lub młodych duchem odbiorcach.
W trakcie konferencji postaramy otworzyć się na społeczeństwo 2.0 i zapytać co jest im potrzebne do polubienia przeszłości, ale polubienia nie na poziomie komercyjnym czy popkulturowym, tylko na poziomie emocjonalnym. A kto wie, może nawet na poziome ich własnych historii? Dzisiejsza Polska to kraj drugiego i trzeciego pokolenia, mam tu na myśli zarówno pokolenia po walczących w II Wojnie Światowej, jak i ocalałych z Holocaustu (Żydów i Polaków). Ukryta pamięć rodzinna, wojenne doświadczenie przenoszone nieświadomie w codzienność to jest właśnie ten emocjonalny potencjał. Potencjał, który można wykorzystać w budowaniu narracji historycznej i wystawienniczej. Tym bardziej, że ostatni bezpośredni świadkowie odchodzą i teraz już nie mamy wyboru. Musimy zwrócić się ku tym, którzy te świadectwa będą przechowywać (czy tego chcą, czy nie… Bo nikt nie mówi, że historia rodzinna to łatwiejszy orzech do zgryzienia niż historia powszechna).
Nazwa Stutthof 2.0 odnosząca się do wirtualnej rzeczywistości ma więc charakter krytyczny, albo lepiej – zachęcający do podjęcia refleksji krytycznej. Zarówno wobec nadmiaru wirtualnych rozwiązań pojawiających się na współczesnych salach wystawienniczych, o których wspomina Marcin, jak i wobec pozornej relacji obcowania z obiektem, która pojawia się – jak trafnie Pan zauważył – gdy patrzy się na szklane gablotki, na przykład w Muzeum Stutthof. I… cóż, nic się nie czuje.
Pewnym rozwiązaniem jest rozumienie muzeum 2.0 przez pryzmat pamięci, twórczości i ekspresji, bo muzeum tworzą też ludzie, nie tylko obiekty. A ci ludzie (w tym zwiedzający) kryją w sobie często nieprawdopodobne historie. Kto wie, może zechcą je opowiedzieć? Wierzę, że ich ekspresja może stanowić nowy budulec narracji historycznej. Narracji, która będzie na tyle pojemna i intersubiektywnie weryfikowalna, że nie będziemy mieli poczucia uczestniczenia w świecie wirtualnym. Pamięć o babci, która zawsze pakowała swoją torebkę jak na wojnę i mamie, która nie mogła chodzić do kina bo się bała zamkniętych, ciemnych przestrzeni jest może mało atrakcyjna, nie błyszczy, nie jest merytoryczna. Ale dobrze dopowiada historię wojny. Mam nadzieję, że kolejny projekt Muzeum Stutthof będzie się nazywał III Pokolenie. Pamięć, twórczość, ekspresja i że będzie przyczynkiem do spotkania się w realnej rzeczywistości wielu z nas. Sami się pewnie zdziwimy jak wielu.
Muzeum funkcjonuje dziś – jak każda instytucja – w rzeczywistości, w której znaczenia nadają głównie media. Zastanawiam się, na ile w Państwa konferencji obecny będzie wątek muzeum jako przestrzeni wchodzącej w relacje z treściami i interpretacjami narzucanymi przez masowe media i popkulturę. Z jednej strony muzeum musi dbać o merytoryczną jakość wiedzy o opisywanym przez siebie zjawisku – często w kontrze wobec dominujących narracji czy oczekiwań publiczności, z drugiej nie może przecież przyjąć postawy oblężonej twierdzy. W wielu grantach, które dostaje Muzeum Stutthof są pewnie konkretne oczekiwania co do skuteczności podejmowanych działań, mierzonych głównie frekwencją. Jak ją zapewnić nie spłaszczając przekazu? Rozumiem, że efekciarskie multimedia nie są tutaj optymalnym narzędziem.
Marcin Owsiński:
Muzea i miejsca pamięci w dzisiejszej rzeczywistości stały się raczej niezależnie o swej woli obiektami tabloidalnymi jeśli chodzi o tematykę publikacji w mediach szerokich. Kradzież napisu z Auschwitz (bardziej śmieszno niż straszno), objazd negacjonisty Irvinga (zrobiono z niego celebrytę) czy histeryczne przyjmowanie książek Grossa (co tylko wpływa na ich sprzedaż) to tylko niektóre przykłady. Rzadko analizuje się ze strony dziennikarskiej bardzo ważne teraz tematy związane z nasza branżą. Szczególnie dwa wydają się mieć fundamentalne znaczenie: topnienie w oczach liczby byłych więźniów, których za kilka lat już nie będzie oraz ogromne wyzwania związane z zabezpieczeniem i konserwacją terenów byłych obozów. Odchodzenie generacji świadków nie powoduje np. ogólnej dyskusji nad przyszłością koncepcji i form pracy edukacyjnej bez realnych ludzi będących bohaterami swoich małych historii, podobnie jest z konserwacją, która wywołuje komentarze tylko w kontekście sum jakie są na nią potrzebne.
Formy narracji muzeów pamięci do dziś są wyważone i dość statyczne. Odwiedzają nas jednak nowi ludzie, ciekawi inaczej niż przed 20 czy 30 laty. Z perspektywy osobistego doświadczenia, wielu rozmów i obserwacji wydaje mi się, że odbiorcy w zdecydowanej większości uznają w byłych obozach zaproponowaną formę za odpowiednią, nie oczekując multimediów w drewnianych barakach, ani manekina z mundurem SS w krematorium. Pewien kanon opowiadania – często założenie, że cisza opowiada wraz z aurą autentyczności na razie wystarczają – choć wielką potrzebą jest zupełna zmiana ekspozycji stałych, które są we wszystkich prawie placówkach bardzo wiekowe i schematyczno-statystyczne. Ze zmianą wystaw będzie niewątpliwie szła zmiana narracji o tych trudnych tematach.
Wbrew pozorom w dzisiejszych czasach miejsca pamięci nie maja problemów z frekwencją, co więcej stopniowo w kolejnych latach (po zapaści lat 90) ona wzrasta – muzeum Auschwitz to od kilku lat lider frekwencji w Polsce (ok. 1.5 mln osób w 2011 roku).
W realizowanych przez nas programach wymóg zapewnienia frekwencji nie odgrywa szczególnej roli, ponieważ będzie ona satysfakcjonująca dla każdego czynnika zewnętrznego – w sezonie wystawę czasową w Sztutowie, małej wsi na północy, ogląda ok. 60-70 tysięcy ludzi, poza sezonem (jesień – zima) ok. 30-40 tysięcy.
Małgorzata Wosińska:
Muzea martyrologiczne, zwłaszcza te związane z dyskursem o Holocauście, są wystarczająco medialne i bez mediów. Niestety. To dlatego, ze szczególnie silnie potrafią rozbudzić emocje u zwiedzających. Nad zjawiskami black tourism i Holocaust tourism robiło się i wciąż robi wiele badań społecznych. Naukowcy próbują odpowiedzieć na pytanie „dlaczego groza nas pociąga?” i dobrze im idzie, literatury na ten temat jest sporo. Więc dla mnie większym problemem niż nieunikniony wpływ popkultury i masowych mediów są postawy oraz oczekiwania społeczne i indywidualne zwiedzających, które wynikają z faktu obcowania z traumatycznych historią i przestrzenią fizyczną.
A od samej popkultury… nie da się uciec. I nie ukrywajmy, to ona napędza koniunkturę. Zajmuję się zawodowo genocide studies, ale nie pracuję w placówce muzealnej. Pozwolę więc sobie na następujące słowa (i mam nadzieję, że Marcin się nie obrazi?): muzea martyrologiczne to nie tylko idea, oświata, ale też biznes. W Rwandzie, gdzie pracuję, odbyłam krótką i nieoczekiwaną rozmowę na ten temat z dyrektorem Kigali Memorial Site (najważniejsza instytucja związana z pamięcią o ludobójstwie Tutsi). Brzmiała tak: – Małgosia, zaproście nas do Polski na tydzień i nauczcie nas zarządzać. Dopytuję się: – Zarządzać pamięcią, czy wystawą? I dostaję jasną odpowiedź– Nie, nie wystawą, nie pamięcią… tylko pieniędzmi. Wy to dobrze robicie. O ludobójstwie w Rwandzie musi wiedzieć dużo ludzi, na całym świecie, tak? A jak to mam zrobić bez pieniędzy?
W naszej rozmowie nie było miejsca na rozmowę o „efekciarskich narzędziach”, czy „spłaszczaniu przekazu”, tylko raczej o „stworzenie przekazu” i „stworzeniu narzędzi”. Uważam, że – oczywiście z rozsądkiem, ale – popkultura, mass media mogą też mieć jasną stronę i pomóc w tworzeniu narracji. Gdyby nie film „Hotel Rwanda” wielu nie miałoby pojęcia o skali rwandyjskiego genocydu, gdyby nie „Pianista”…i tak dalej, i tak dalej…W takim świecie żyjemy. W świecie obrazu. I w świecie pieniędzy (albo ich braku).
Chciałbym jeszcze podjąć wątek otwartości, który w perspektywie muzeum wydaje mi się bardzo ważny. Powiedział Pan, że nie planują Państwo digitalizacji i udostępnienia online wystawy stałej. Czy wynika to z obawy o utratę albo rozmycie atutu jakim jest posiadanie obiektów w ich rzeczywistej, a nie cyfrowej formie? A może chodzi o problem możliwej – a właściwie nawet pewnej dekontekstualizacji umieszczonych w Sieci zbiorów, które po jakimś czasie zaczęłyby żyć własnym życiem poza opisami i kontekstem, jaki Państwo im w ramach ekspozycji nadajecie? Czy planowana konferencja podejmować będzie w ogóle wątek otwartości, współpracy muzeum z internautami, udostępniania zasobów itp?
Marcin Owsiński:
Brak cyfrowego obrazu wystawy wynika przede wszystkim z prozaicznej przyczyny – pieniędzy, ale też i filozofii działania. W 2010 roku otrzymaliśmy kompleksową propozycje zrobienia takiego projektu na wzór Muzeum Powstania Warszawskiego. Koszt minimalny tej oferty to 1 mln zł, moim zdaniem to bardzo dużo nawet według rynkowych cen i wycena zupełnie pomijająca wielkość naszego zasobu i jego specyfikę. Proponowana suma to miedzy 50 a 30 proc. całego naszego rocznego budżetu (zależnie od roku).
Darowaliśmy sobie takie napinanie się na siłę, tym bardziej że musielibyśmy do tego projektu rzucić do rocznej pracy całe nasze kilkuosobowe siły merytoryczne… Z drugiej strony doszliśmy do wniosku, że robienie wirtualnej wystawy bez posiadania tej realnej, nowej i narracyjnie odpowiedniej do czasów nie ma sensu i priorytetem wciąż jest rzeczywistość.
W tym samym czasie jeśli chodzi o wirtualność postawiliśmy na żywą stronę internetową – z nową formą wizualizacji zrywającą z dotychczasowym kanonem (także kolorystycznym), nowe i częste informacje, multimedia itp. To zadziałało statystycznie i to bardzo w licznikach odwiedzin. Drugim krokiem był Facebook, który pełni podobną rolę, oferując przekaz krótszy i bardziej dynamiczny. Wskazane przez Pana zatracenie istoty osobistej pamiątki – np. czapki obozowej, czy numeru obozowego – pokazywanych z trzydziestu ujęć wirtualnej kamery, niszczy wg mnie ludzki kontekst tej rzeczy, wystawia ją istotnie na sprzedaż – kopiowanie, wklejanie, zabawy graficzne itp. Mam do tego chyba osobisty stosunek – od lat prowadzę wywiady z byłymi więźniami i wiem jak traktują oni takie rzeczy i pamiątki, wiem jaki łączy się z tym ładunek emocjonalny, który w kontekście cyfrowej kopii jest w ogóle niewidoczny.
Obrazy w Google Art czy zdjęcia chińskiej kopii munduru SS takich emocji jednak nie wywołują. Myślę, że utrzymanie tej warstwy emocjonalnej, ludzkiej jest obecnie największym wyzwaniem wystawiennictwa realnego i żadne wirtualna wystawa nie zastąpi w naszej branży oryginału w jego naturalnym miejscu.
Digitalizacja jako taka jest prowadzona w Muzeum od kilkunastu lat. Podlegają jej przede wszystkim poobozowe dokumenty archiwalne, których mamy setki tysięcy tylko w samym Sztutowie. Udostępnienie tego zbioru to wyzwania natury etycznej (w dokumentach osobowych są dane wrażliwe), prawnej (ochrona danych osobowych – nie mamy pewności czy dana osoba żyje i wyrazi na to zgodę), technicznej (serwery i oprogramowanie), a także archiwistycznej (udostępnienie całego zasobu i puszczenie go w Sieć bez pomocy i krytycznej interpretacji historyka byłoby bardzo ryzykowne). Z tych względów zasób cyfrowy nie jest udostępniany bez autoryzacji na zewnątrz, choć w każdej chwili można z niego skorzystać w czasie wizyty w Archiwum Muzeum Stutthof. Skrócona wersja bazy danych znajduje się tez w internecie na stronie straty.pl i przez nią również można się z nami kontaktować.
Wirtulaność na konferencji będzie reprezentował m.in. Paweł Sawicki z Oświęcimia, który od kilku lat prowadzi stronę facebookowa muzeum Auschwitz i współpracuje w tym zakresie już z dziesiątkami tysięcy ludzi z całego świata – polecam.
Małgorzata Wosińska:
Odpowiem tak, wirtualny świat w rozumieniu udostępnienia całych wystaw i wszystkich obiektów on-line jeszcze bardziej oddala nas od źródła. I nie piszę tu, żeby było jasne, że oddala nas od prawdy, tylko właśnie od źródła. Mam tu na myśli źródła wywołane – czyli świadectwa ocalałych oraz źródła zastane – czyli przestrzeń fizyczną (baraki, krematoria, komory gazowe). Wymienione źródła wymykają się opisowi w realu, więc co dopiero w świecie wirtualnym? Widzę w tym kontekście ryzyko dekontekstualizacji, o którym Pan wspomina.
Z drugiej jednak strony świat wirtualny potrafi pomóc zbudować silną społeczność. Ja na przykład chętnie posłuchałabym świadectw byłych więźniów w internecie, a potem podyskutowała o nich na forum. Wiem też, że pewne formy wystawiennicze są wręcz stworzone do prezentacji wirtualnej. W Muzeum Stutthof robiliśmy wizualizacje archeologiczne (jak wyglądał teren obozu w okresie jego działania) oraz projekt soundscape (zarejestrowany krajobraz dźwiękowy współczesnego muzeum Stutthof naniesiony zostaje na wirtualną mapę KL Stutthof i tworzy nową, metonimiczną perspektywę poznawczą, wykraczającą poza obiekt i kontekst historyczny). Podjęcie się takich projektów, wymuszało wręcz użycie nowych mediów, jako środka wyrazu.
Cyfryzację uznaję więc za pewnego rodzaju nowe narzędzie wystawiennicze, które jest równouprawnione wobec innych, tradycyjnych. Na pewno jednak nie uważam, że jest ono lepsze, ani tym bardziej – kompletne. W realu: smak, dotyk, zapach, wzrok – wszystkie te atrakcje – no cóż są dla zwiedzającego jest w pakiecie. I co dość ważne …to wszystko jest za darmo. W sensie: śpiew ptaków, chłód odczuwalny w barakach, dźwięk deszczu za szybą, zapach stęchlizny, nasze własne zmęczenie, nasza radość – to po prostu jest, dzieje się. A za tworzenie atrakcji takich, jak chociażby odpowiednie wrażenia audio, w wirtualnym świecie trzeba słono płacić. Czy jest sens? Nie wiem…
Ale konferencja na pewno będzie stawiała pytania o możliwości i wartość nowych narzędzi wystawiennicze. I o ich granice. Bo pytanie o stawianie granic, zwłaszcza w kontekście martyrologicznym, jest ważne szczególnie.
Elementem polityki otwartości w muzeum może być również udostępnianie online publikacji muzealnych, katalogów, przewodników itp. Wydaje się to naturalne, tymczasem muzea wolą często przeznaczać nawet duże środki na efekciarskie projekty takie jak choćby komórkowe aplikacje rozszerzonej rzeczywistości, z których korzysta jakiś margines odbiorców. Czy zamiast finansowania takich gadżetów muzeum nie powinno przeznaczać funduszy np. na umieszczenie książek ze swojej dziedziny w trybie otwartego dostępu? Odnosząc to pytanie do organizowanej przez Państwa konferencji mogę zapytać o to, czy materiały z niej – choćby teksty wystąpień, o ile nie ich rejestracja wideo – będą umieszczone w internecie? To przecież zdecydowanie zwiększyłoby zasięg jej oddziaływania.
Marcin Owsiński:
Materiały i nagrania z konferencji chcielibyśmy umieścić oczywiście na naszej stronie WWW, mam tylko nadzieję, ze technicznie będzie to wykonalne, ale tym zajmie się już nasz informatyk. W ostatnim czasie na naszej stronie zamieściliśmy zawartość archiwalnych Zeszytów Muzeum Stutthof, których nakłady skończyły się w 1991 roku. W Sieci jest też dostępna nasza monografia historyczna.
W każdym razie planujemy dość szeroką prezentację pokonferencyjną, na pewno też będziemy robili wydawnictwo prezentujące podjętą tematykę. Będzie to albo publikacja dwujęzyczna, albo przynajmniej posiadająca obszerne streszczenia poszczególnych referatów w dwóch językach zachodnich. Szczegóły będą zależały – jak zwykle zresztą w naszej rzeczywistości – od funduszy.
Z otwartością w naszym Muzeum nie ma żadnych problemów, potrafimy współpracować z różnymi środowiskami, dla wielu też jesteśmy ciekawym (i chyba niezmanierowanym, że tak to ujmę) partnerem. Świetnym tego przykładem jest nasza trzyletnia już współpraca z młodymi antropologami, filologami i archeologami z Poznania, którzy w muzeum pamięci na żuławskiej wsi znaleźli inspirację do wielu innowacyjnych i interdyscyplinarnych badań, ankiet i analiz.
Otwartość to w naszej opinii w ogóle nie są gadżety – to tylko łatwe przerabianie dużych pieniędzy, których innym bogatym i nowym muzeom na pewno czasem zazdrościmy, choć my byśmy je wydali zupełnie inaczej. Otwartość to proponowanie nowego, co sprawia że pamiętamy miejsce realne z określonej perspektywy. To np. nocne pokazy sztuki i pokazy historyczne organizowane w lipcu 2009 i 2010 roku, to stworzone przez nas „Spotkania generacji”, kilkudniowe zajęcia i spotkania uczniów naszych pięciu szkół patronackich z byłymi więźniami, podczas których podejmowane są tematy historii i martyrologii poprzez wspólne uczestnictwo w uroczystościach rocznicowych i – wcześniej – wspólna praca nad wybranymi tematami przez wcześniejsze dni spotkania. To także realizowany komiks biograficzny czy też zaproponowanie kanonu edukacyjnego nauczania historii najnowszej dla naszego regionu w postaci innowacyjnego pakietu biograficznego.
Nie mamy na pewno takiego zaplecza finansowego i osobowego jak niektóre muzea w naszym kraju, ale wydaje mi się, ze robimy więcej niż by to wynikało tylko z czystych papierowych analiz. Zapału, pomysłów i oddania misji na pewno nie da się wycenić, a to jest jeden z głównych elementów naszego skumulowanego kapitału jako muzeum i jako zespołu pracowników merytorycznych miejsca pamięci.