e-Publikacje Nauki Polskiej – ciekawa alternatywa czy ślepy zaułek?
Dzięki współczesnej technologii oraz ekspansji wirtualnej rzeczywistości na niemal wszystkie sfery życia społecznego, publikowanie książek stało się prostsze niż kiedykolwiek wcześniej. Naukowcy dostali do swoich rąk potężne narzędzia, dzięki którym nie tylko mogą upowszechniać swoje osiągnięcia zawodowe, ale również na nich zarabiać.
E-publishing, self-publishing, Open Access – wszystkie te formy publikowania łączy wspólny mianownik: ebook. Wydanie własnej e-książki czy e-artykułu nie stanowi już większego problemu, a mnogość opcji może przyprawić o zawrót głowy. Nieustannie pojawiają się nowe portale i serwisy oferujące e-publishingowe usługi; niektóre z nich korzystają z funduszy publicznych lub unijnych. Do właśnie takich serwisów należy serwis e-Publikacje Nauki Polskiej, który proponuje sprzedaż cyfrowych publikacji naukowych. Warto przyjrzeć się mu bliżej, bowiem jego twórcy przyjęli bardzo ciekawy model funkcjonowania, który może okazać się interesującą alternatywą, ale ma równie duże szanse na bycie – kolokwialnie rzecz ujmując – sporym niewypałem. Ale po kolei.
Na początku była myśl, potem e-Publikacje Nauki Polskiej
Serwis robi bardzo dobre wrażenie. Ebooki są czytelnie skategoryzowane, można pobrać spis treści, a w niektórych przypadkach również cały fragment. Przyłożono się zarówno do wyglądu samego serwisu, jak i do prezencji oferowanego contentu. Niestety ebooki, choć serwis akceptuje zarówno EPUB jak i PDF, dostępne są przede wszystkim w PDF-ie zabezpieczonym przez system Adobe, co oznacza, że bez odpowiedniego software’u nie można z nich korzystać. PDF skutkuje również tym, że czytanie tych ebooków na e-inkowych readerach mija się z celem, a to znaczne ograniczenie.
Generalnie portal e-Publikacje Nauki Polskiej prezentuje się dobrze i nie odbiega wiele od innych istniejących tego typu platform. Brak mu jednak wielu rozwiązań związanych z marketingiem, wykorzystania social media i innych form promocji treści. Ma to ścisły związek z charakterem samego serwisu.
Kanał dystrybucji jest. A co z wynagrodzeniem? I tutaj niespodzianka: serwis ma charakter non-profit, nie pobiera żadnej marży – czysty zysk. Jak to możliwe? To proste, serwis e-Publikacje Nauki Polskiej jest finansowany ze środków unijnych w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka, a jego zadaniem jest „organizacja i wdrożenie ogólnopolskiego systemu komercjalizacji recenzowanych prac naukowych”. Krótko mówiąc, ma na celu wspierać uniwersytety i instytuty w komercyjnym sprzedawaniu prac naukowych.
Można rzec: raj na ziemi. Mogę publikować swoje prace i cały zysk ze sprzedaży trafi na moje konto. Niestety, nie do końca, gdyż przyjęto dość ciekawy model realizacji tego zadania. Serwis podpisuje umowy z uniwersytetami, a właściwie z wydawnictwami akademickimi. Nigdzie nie ma ani słowa o możliwości indywidualnych uzgodnień. Na mocy umów, za odpowiednią opłatą licencyjną, serwis e-Publikacje Nauki Polskiej dostaje prawo do sprzedaży ebooków, z której 100 procent zysku trafia do wydawnictwa.
70 procent publikacji płatnych
Może nie mogę publikować sam, o self-publishingu mogę zapomnieć, ale w końcu i tak dostanę pieniądze za sprzedane egzemplarze, przy czym kwota, jaka zostanie mi wypłacona, zależeć będzie od umowy nie z platformą, ale z moim wydawnictwem – to po pierwsze. Po drugie – wygląda na to, że nie jest to aż tak świetny interes, jaki się zapowiada.
Serwis istnieje już od 9 miesięcy. W tym czasie dołączyło do niego 61 wydawnictw/ jednostek/ uniwersytetów – to całkiem sporo. Można by się spodziewać, że portal powinien pękać w szwach od natłoku materiałów. Niestety, w ofercie znajdziemy zaledwie 460 tytułów, z czego tylko 323 ebooki, czyli około 70 procent publikacji jest płatnych, zaś reszta jest albo darmowa, albo jeszcze nie ma ustalonego statusu. Dlaczego? Bo zaledwie 24 ze wszystkich biorących udział w programie uniwersytetów cokolwiek opublikowało za pomocą tej platformy.
Skoro to taki złoty interes, dlaczego jest tak mało publikacji? Odpowiedź jest bardzo prosta: ponieważ serwis nie zapewnia wsparcia technicznego przy produkcji ebooków, a jedynie udostępnia powierzchnię serwerową i layout portalu. To wydawnictwa są odpowiedzialne za dostarczenie książek/ artykułów w odpowiedniej, cyfrowej formie. Na tej podstawie można wysnuć dwa bardzo interesujące wnioski. Przede wszystkim jak na serwis, który za unijne pieniądze ma wspierać sprzedaż cyfrowych treści naukowych, przyjęcie modelu braku wsparcia dla digitalizacji niesamowicie utrudnia wypełnienie głównego założenia projektu. Z kolei mała ilość e-publikacji przy sporym już przecież zaangażowaniu podmiotów uczestniczących w projekcie unaocznia nam, na jakim poziomie jest digitalizacja treści w wydawnictwach akademickich. To naprawdę ciekawy temat na kolejny artykuł.
Powodzenie zależy od wydawnictw
Ponieważ twórcy platformy zdecydowali się na podpisywanie umów nie z samymi naukowcami, ale z wydawnictwami, zablokowali w ten sposób swobodny przepływ treści, zdając na ręce wydawnictw los powodzenia projektu. Dlaczego właściwie wybrano taki, a nie inny sposób pozyskiwania contentu?
Gdy spojrzymy na budowę tego serwisu i mechanizm jego funkcjonowania, to niestety możemy dojść do wniosku, że sama komercjalizacja treści naukowych – główny cel projektu – w rzeczywistości ustępuje celowi pobocznemu: osiągnięciu formalnych wskaźników. Te wskaźniki to 100 umów i 8 tysięcy tytułów. Oznacza to, że tak naprawdę nie jest to ebookowa księgarnia, a bardziej baza danych z możliwością sprzedaży treści. Bo właściwie co się stanie, gdy ów wskaźnik zostanie zrealizowany? O to postanowiłem zapytać pana Dawida Surowca, asystenta koordynatora projektu. Z udzielonych mi informacji wyłania się taki oto obraz serwisu:
Projekt ma trwać do około 2014 roku. W tym czasie w bazie znaleźć ma się wspomniana ilość tytułów. Po jego zakończeniu przed twórcami serwisu stanie ważne pytanie, co dalej. Formalnie wspomniane wskaźniki muszą być utrzymane przez następne 5 lat, a więc owa 8-tysięczna baza książek. Zyski z jej sprzedaży dalej będą trafiać na konto wydawnictwa. Aby jednak serwis się rozwijał, konieczne jest wprowadzenie modelu komercyjnego. Może on zostać wprowadzony albo po tych 5 latach, albo wcześniej, za zgodą władz centralnych. Wprowadzenie modelu komercyjnego będzie oznaczało, że nowe wydawnictwa oraz tytuły spoza puli 8 tysięcy zostaną objęte nowymi umowami, ponieważ serwis będzie musiał w końcu zacząć wypracowywać zyski. Niestety na razie nie ma żadnego pomysłu na to, jak by to miało wyglądać. Trudno się dziwić. Do 2014 roku jest jeszcze dużo czasu. Co to właściwie oznacza?
Na zasadach rynkowych?
Dokładnie tyle, że do końca projektu budowana będzie określona baza publikacji. Potem, przy sprzyjających okolicznościach, serwis będzie rozwijany na zasadach rynkowych, ale może również zdarzyć się i tak, że zostanie w niezmienionej formie na kolejnych 5 lat albo na zawsze. Tyle że po 5 latach potrzebne będzie renegocjowanie umów z wydawnictwami biorącymi udział w projekcie, w przeciwnym wypadku serwis po prostu zacząłby ponosić straty. Jeżeli renegocjacja się nie uda, to wydawnictwa po prostu zaczną odchodzić.
Warto dodać, że serwis e-Publikacje Nauki Polskiej wdraża również program dla bibliotek, zgodnie z którym użytkownicy owych jednostek mogą korzystać nieodpłatnie ze zbiorów serwisu. To działanie jest jednak także ograniczone tylko do tych, które stanowią część podmiotów biorących udział w programie. Wygląda to tak, że serwis podpisuje umowę z wydawnictwem danego uniwersytetu i bibliotece tej uczelni daje dostęp do treści umieszczonych w serwisie. Jednak aby z nich skorzystać nieodpłatnie, trzeba użyć określonych komputerów bibliotecznych, czyli zrobić to na miejscu. Efekty pomysłu są więc od początku ograniczone przez ilość dostępnych urządzeń i czas, jaki potrzebuje jedna osoba, aby skorzystać z bazy treści serwisu. Zasięg przestrzenny jest, gorzej z efektywnością rozwiązania.
Publikować czy nie publikować?
Z czym tak naprawdę mamy do czynienia w przypadku serwisu e-Publikacje Nauki Polskiej? Z publicznym wsparciem sprzedaży publikacji naukowych. Takie rozwiązanie ma swoje plusy i minusy. Biorąc pod uwagę nie tyle zasady ekonomii i wolnej konkurencji, a czynnik społeczny, to serwis ten na pewnym poziomie wspiera polską naukę. De facto odkupuje od wydawnictw akademickich licencje (dodajmy, że nie na wyłączność) i sprzedaje za nie w sieci ebooki, a cały wynikający z tego zysk trafia z powrotem do uniwersytetu i pośrednio do autorów. Wspierana jest dystrybucja, dopłata pośrednia jest również do każdego sprzedanego egzemplarza, o zastrzyku gotówki dla wydawnictw wynikającym z użyczenia licencji nie wspomnę. Jest to więc model naprawdę atrakcyjny, niestety na krótką metę. Dlaczego?
Projekt wspiera tylko dystrybucję, ale tak naprawdę największym problemem jest digitalizacja. Stworzenie kanału dystrybucji czy znalezienie takowego nie jest trudne. Problemem są środki potrzebne na zdigitalizowanie treści, która domyślnie wciąż jest wydawana w postaci druku. O tym, jak duży jest z tym kłopot, świadczy sam serwis. Wydawnictwa biorące udział w projekcie nie są po prostu na to gotowe. Wskazuje na to nie tylko sama ilość dostępnych publikacji, ale również format, w którym umieszczane są ebooki – PDF.
Kolejną kwestią jest pewna czasowość i hermetyczność programu, co wynika bezpośrednio z zasad dyktowanych przez Unię Europejską, wymagającą mierzalnych efektów. Gdy serwis zbierze 100 umów i 8 tysięcy publikacji, będzie albo zamrożony, albo rozwijany w już zupełnie innym charakterze. Oznacza to też, że przystępujące obecnie do projektu wydawnictwa nie wiedzą, jak będzie wyglądała sytuacja ich publikacji za 2 i 7 lat. Wprawdzie serwis zobowiązany jest do sprzedaży zamieszczonych teraz ebooków na niezmienionych warunkach aż do 2019 roku, ale jeżeli portal nie będzie rozwijany, powoli zacznie odchodzić w niebyt Internetu, zaś razem z nim szanse na jakiekolwiek wpływy. Jeśli jednak przyjmie model komercyjny, po zakończeniu projektu i utrzymaniu wskaźników niezbędna będzie renegocjacja umów. Jakie przybiorą one wówczas kształt? Tego nikt na razie nie wie. Ponieważ serwis ten jest sporą niewiadomą, trudno określić ewentualne korzyści płynące ze współpracy z nim w dłuższej perspektywie.
Dla kogo unijne pieniądze?
Dziś e-Publikacje Nauki Polskiej są na pewno korzystne dla wydawnictw, ale tylko tych, które mogą poszczycić się istniejącym już katalogiem ebooków. Dla nich ten serwis to darmowy kanał dystrybucji, który generuje zyski nie tylko ze sprzedaży ebooków, ale również licencji. Dla wydawnictw, które dopiero zaczynają digitalizować swoje katalogi, portal nie oferuje żadnego wsparcia. Jednakowoż jego istnienie ma lub może mieć pozytywny efekt w postaci ewentualnej mobilizacji wydawców do rozpoczęcia procesu digitalizacji. Czy jednak jest to na tyle kusząca propozycja, aby rzeczywiście dać impuls do działania? Patrząc na obecną ilość publikacji, można się poważnie nad tym zastanawiać.
Dla indywidualnego autora publikacji naukowej serwis ten niczego nie zmienia. Ponieważ portal e-Publikacje Nauki Polskiej podpisuje umowy z wydawnictwami, ewentualne zyski wynikają z dotychczasowych umów. Oczywiście wykorzystanie każdego kanału dystrybucji ma znaczenie, dobrze jest się jednak zastanowić nad jego wyborem. Najlepszym zaś filtrem decyzji jest model marketingowy serwisu oraz jasność i przewidywalność jego funkcjonowania. W Polsce rynek publikacji naukowych niebędących podręcznikami jest niszowy. Te dwa czynniki stają się bardzo ważne.
Twórcy platformy e-Publikacje Nauki Polskiej mieli naprawdę dobry pomysł, aby wykorzystać środki unijne do wsparcia sprzedaży naukowych treści. Niestety realizacja tego pomysłu nie jest już tak dobra. Zabrakło pewnego spojrzenia w przyszłość: gdy skończą się pieniądze z Unii – co dalej? Na to pytanie odpowiedź powinna być udzielona już na samym początku, na etapie planowania, tak aby produkt był przygotowany na przejście z modelu subsydiowanego do komercyjnego. Dobrze jest pamiętać, że projekty unijne naznaczone są czasowością. Jeżeli zawczasu nie zaprojektuje się kontynuacji, później pojawia się problem.
Czy mamy więc do czynienia z ciekawą alternatywą, czy ze ślepym zaułkiem? Sądzę, że z czymś pomiędzy. Pomysł jest nie najgorszy, ale może być realizowany tylko w określonym czasie. Potem będzie to wielka niewiadoma. Nie znaczy to jednak, że odradzam udział w projekcie. Jak pisałem wcześniej, jest to całkiem dobre wsparcie dla wydawnictw naukowych i autorów, jednak nie projekt, który mógłby przynieść komercyjny sukces. Na pewno nie poprawi ogólnej sytuacji ludzi nauki, którzy mają problem z upowszechnianiem swoich prac i zarabianiem na nich. Do jednego i drugiego potrzeba dobrego marketingu i popularnego, pewnego kanału dystrybucji. Niestety, to nie jest ten przypadek.
Kilka razy w miesiącu wysyłany jest newsletter z informacją o nowych materiałach dostępnych na Historiaimedia.org. Nie ma w nim żadnych reklam. W każdej chwili można zrezygnować z subskrypcji. Proszę o podanie adresu email:
Bezpieczeństwo adresów w bazie subskrypcji zapewnia system NinjaMail.
• • •
Kategorie: Komentarze Narzędzia
Skrócony link: Kopiuj adres odnośnika
Zobacz też
O ile nie zaznaczono inaczej tekstowa treść tego artykułu jest dostępna na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Unported.
Komentarze