Wierzę w sens pisania recenzji… – Piotr Tafiłowski o blogu i książce naukowej w Internecie
W styczniu tego roku zacząłeś prowadzić bloga „O historii. Z pasją. Dyskusje o książkach historycznych”, w którym publikujesz dość rozbudowane recenzje wybranych książek. To głównie pozycje historyczne, ale też ogólnohumanistyczne – na stronie znaleźć można omówienia przełomowych prac Ernsta Kantorowicza czy Natalie Zemon Davis jak i Zbigniewa Mikołejki, Grégoire’a Chamayou czy Richarda Dawkinsa. Chciałbym zapytać najpierw, dlaczego zdecydowałeś się na uruchomienie tego bloga i jaki jest klucz wyboru tytułów, o których piszesz.
Piotr Tafiłowski: Czytam dużo i z pasją. Czasem w trakcie lektury coś w tekście mnie porusza, budzi wzburzenie, złości, np. kiedy Autor robi błędy albo niezbyt orientuje się w tematyce, o której pisze. Albo przeciwnie, czasem przeżywam pozytywne zaskoczenie, tekst jest świeży, inspirujący, wskazuje na problemy, których wcześniej nie dostrzegałem. W każdym wypadku odczuwam potrzebę opowiedzenia o tym. Zacząłem od pisania recenzji do czasopism naukowych, ale nie za każdym razem mam ochotę pisać prawdziwą, obszerną recenzję. O kilku książkach napisałem „do szuflady”. Aż wreszcie doszedłem do wniosku, że nadszedł czas, żeby założyć blog i podzielić się z innymi swoimi przemyśleniami. Poza tym, tak idealistycznie, historia to moja pierwsza pasja i mam taką ambicję, żeby ją popularyzować. Więc czytam i piszę zgodnie z maksymą sibi et amicis.
Co do klucza zaś, to jest nim po prostu moje zainteresowanie. Pasja historyczna nie oznacza, że nie widzę świata poza historią. Przeciwnie, ona rozbudza we mnie ciekawość świata. Interesuję się też naukami przyrodniczymi, ścisłymi, techniką. Stąd m.in. na blogu notki o książkach Horgana, Furediego, Dawkinsa czy Mathewsa. Czytam więc o wszystkim, co mnie ciekawi, a piszę o tych tekstach, które są dla mnie w jakiś sposób wyjątkowe.
Wspomniałeś o recenzjach pisanych do czasopism naukowych. Czy ten system działa? To są przecież czasopisma o minimalnym zasięgu, ograniczonym do środowiska akademickiego. Wierzysz, że recenzja jest w stanie zmotywować kogoś do wyboru lub odrzucenia konkretnego tytułu? Czy nie jest tak, że preferencje lekturowe kształtuje przede wszystkim rynek, reklama, moda?
Nie bardzo wierzę w moc recenzji publikowanych w czasopismach naukowych. Czasy już nie te. To kolejny obszar, w którym upowszechnienie Internetu stanowi istotną cezurę. W drugiej połowie XX wieku recenzje i abstrakty były jednymi z filarów rozwoju nauki (szczególnie w przypadku niedostępnej literatury zagranicznej). Dziś to już rzeczy raczej antykwaryczne. Po prostu teraz gdzie indziej szuka się informacji, także tej o nowościach wydawniczych. Zresztą proces publikacji czasopism trwa tyle, że zanim recenzja się ukaże, książka zdąży już zniknąć z półek księgarskich. No i zgadzam się z tym, co mówisz o ich zasięgu. Jeśli taką publikacją dotrze się do kilkudziesięciu osób w całym kraju, to już można to uznać za sukces.
Wierzę natomiast w sens pisania recenzji w ogóle i dyskutowania o lekturach, tym bardziej, że mamy do tego znakomite narzędzie. Nie wiem, czy sama recenzja, w przypadku literatury naukowej czy popularnonaukowej, jest w stanie skłonić kogoś do przeczytania całej książki. Myślę, że tak, choć przecież takie recenzje pisze się inaczej i w innym celu niż recenzję, dajmy na to, kryminału, gdzie żeby się dowiedzieć, kto zabił, musisz jednak sięgnąć po książkę. W przypadku blogowania naukowego nie to jest głównym zamierzeniem. Już samo czytanie dobrze napisanej, rzetelnej recenzji (a takie staram się pisać) daje sporo wiadomości, zachęca do przemyślenia omawianych problemów. Chciałbym, żeby czytelnicy mojego blogu zadawali sobie (i mnie) pytania o to, co istotnie wiemy, jak możemy interpretować fakty, gdzie szukać prawdy i kto może mieć rację. Mogę też w ten sposób coś uzupełnić, zaprezentować inny punkt widzenia, sprostować błędy czy przemilczenia, zaproponować inną interpretację, podsunąć inne źródło czy opracowanie, które może zmienić sens stawianej przez Autora hipotezy, zweryfikować ją lub sfalsyfikować. Nauka rozwija się w dialogu, nie w monologu, jakim jest opublikowanie książki czy artykułu. Pisząc recenzje włączam się w debatę i zachęcam do tego innych.
Natalie Zemon Davis wydała swoją przełomową książkę o Martinie Guerre w 1983, polski przekład ukazał się dopiero w 2011 roku… Wspomniałeś wcześniej o znaczeniu recenzji wobec (nie)dostępności naukowej literatury zagranicznej. Czy rzeczywiście sytuacja się zmieniła? Wciąż barierą jest nie tylko brak polskich przekładów, ale też cena książek wydawanych za granicą i ich brak w zbiorach polskich bibliotek naukowych. Przydałby się jakiś serwis, który indeksowałby wydawane poza Polską książki historyczne, może podobny prowadzonego przez Bibliotekę Narodową bloga Babin 2.0, poświęconego publikacjom z zakresu bibliotekoznawstwa i informacji naukowej.
Ha… no może by się przydał, zauważ jednak, że historia jest dyscypliną wielokrotnie pojemniejszą niż bibliotekoznawstwo. Chodzi mi o to, że co roku na całym świecie publikuje się bez porównania więcej książek z zakresu historii niż bibliotekoznawstwa. W praktyce stworzenie takiej bibliografii uniwersalnej jest niewykonalne tradycyjnymi metodami. Ale być może kiedyś ona powstanie dzięki systemom sztucznej inteligencji. Gdyby każdy wydawca miał obowiązek wysyłać do jakiegoś systemu informacje o publikowanej książce, informację bibliograficzną z potężnym zestawem metadanych, to mogłoby to mieć sens. Te metadane musiałyby służyć użytkownikowi do zadawania precyzyjnych pytań, zawężania wyników wyszukiwania i ich filtrowania. Wybranie, dajmy na to, dziesięciu interesujących mnie książek z bazy, która ma miliard rekordów, wcale nie musi być proste. Ale na razie to tylko teoria, a poza tym sądzę, że problem nie leży w tym, że mamy za mało informacji, tylko w tym, że nie mamy jeszcze wystarczająco dobrych narzędzi do tego, żeby zarządzać tymi, którymi dysponujemy.
Nasza sytuacja zmieniła się, i to na lepsze, bo chociaż większość literatury zagranicznej nadal jest trudno osiągalna w Polsce, to jednak informacja o niej jest na wyciągnięcie ręki. Mamy dostęp do Internetu, mamy skanery, mamy większe możliwości wyjazdu na zagraniczne stypendia i kwerendy… Pewnie, nadal często trzeba się nakombinować, żeby zajrzeć do potrzebnej książki i dla dobra nauki polskiej oraz własnej wygody życzylibyśmy sobie, żeby wszystko mieć na półce pod ręką, ale jednak postęp istnieje. Więcej na ten temat pisałem w tekście opublikowanym dwa lata temu na tym portalu.
Na koniec chciałbym zapytać o Twój pogląd na polskie publikacje naukowe w formatach czytnikowych. Czy Twoim zdaniem jest szansa, że w najbliższym czasie wydawnictwa akademickie zdecydują się na sprzedawanie książek w formatach epub i mobi? Jakie są Twoim zdaniem bariery w przyjęciu takiej nowej strategii?
O to trzeba byłoby zapytać wydawców. Z mojej perspektywy wygląda to tak, że wydawnictwa, tak jak cały system nauki, są dość konserwatywne, funkcjonują w sztywnych ramach i zmiana modelu biznesowego wymaga czasu. Nie wiem, czy np. wydawnictwo akademickie, które wydaje książki częściowo za pieniądze uzyskane z Ministerstwa, ma możliwość wypuszczenia na rynek w ramach tego samego grantu publikacji w formacie cyfrowym. Bo może się okazać, ze przepisy są tak skonstruowane, że przewidują tylko publikację papierową. Z drugiej strony też trzeba byłoby oszacować chłonność rynku. Ilu nabywców książki naukowej w postaci cyfrowej by się znalazło? Ilu naukowców używa czytników i gotowych jest kupować książki elektroniczne? Wśród historyków chyba póki co jeszcze ten odsetek jest niezbyt wielki. W najbliższym czasie więc przełomu bym nie oczekiwał.
Co do konserwatyzmu środowiska zaś to mogę zdradzić, że znam jednego wydawcę, który woli, żeby recenzje publikowanych przez niego książek ukazywały się w tradycyjnych czasopismach niż w Internecie. To chyba mówi samo za siebie.