Jak dodać prace do Google Scho­lar i zwięk­szyć liczbę cyto­wań?

Jak dodać prace do Google Scho­lar i zwięk­szyć liczbę cyto­wań oraz indeks Hir­scha. Porad­nik dla począt­ku­ją­cych to książka autorstwa Emanuela Kulczyckiego skie­ro­wana przede wszystkim do bada­czy, któ­rzy chcą zro­zu­mieć, na jakiej zasa­dzie ich prace są widoczne i dostępne w bazie Google Scho­lar. W pro­sty i przy­stępny spo­sób opisane są zasady indek­so­wa­nia tek­stów oraz poka­zane jest, w jaki spo­sób naukowiec może upo­wszech­nić swój doro­bek, posze­rza­jąc w ten spo­sób krąg czytelników. Książka w trzech formatach (pdf, epub, mobi) dostępna jest na stronie http://ekulczycki.pl/poradnik/.

Marcin Wilkowski: Jak dodać prace do Google Scho­lar i zwięk­szyć liczbę cyto­wań oraz indeks Hir­scha. Porad­nik dla począt­ku­ją­cych to przygotowany przez Ciebie podręcznik pozycjonowania publikacji naukowych, z którego skorzystać mogą także polscy historycy. Jak sam piszesz, przyda się wszystkim aplikującym w konkursach grantowych, w których wykazać trzeba odpowiedni poziom aktywności naukowej. Posiadanie własnych prac w Google Scholar działa tu na korzyść badacza. Zastanawiam się, czy narzędzie to może być użyteczne jedynie w perspektywie rozbudowywania własnego indeksu cytowań? Wolałbym patrzeć na nie z perspektywy promocji nauki i zwiększenia efektywności komunikacji naukowej, bo same punkty niespecjalnie mnie interesują.

Emanuel Kulczycki: To „zwiększenie liczby cytowań” to pewien haczyk, na który mogą złapać się również ci naukowcy, którzy nie są obyci z siecią. Trzeba jasno powiedzieć, że wszystkie te wskaźniki są drugorzędną konsekwencją zwiększenia efektywności komunikacji naukowej i widoczności prac naukowych.

Ten poradnik można spokojnie wykorzystać, kiedy w żaden sposób nie zależy nam na punktach, cytowaniach i indeksie Hirscha. Wykonując wszystkie opisany kroki i tak uzyskamy pożądany efekt: czyli udostępnimy prace historyków i – co najważniejsze – będą one widoczne w dostępie pełnotekstowym. Bez dwóch zdań jest to poradnik, który pokazuje, jak promować własne badania. Bo po co pisać teksty, jeśli dostęp ma do nich tylko kilkadziesiąt osób, które kupiły egzemplarz? Nie zapominajmy o tym, że większość osób zaczyna „kwerendę biblioteczną” od wejścia do Google lub Google Scholar. To tam powinny być nasze teksty – i to właśnie starałem się opisać.

Wydaje mi się, że polskich realiach naukowych już samo udostępnienie online jest traktowane jako coś wyjątkowego, chociaż to przecież powinien być standard. W Twoim poradniku znalazły się jednak wątki związane z umieszczaniem prac naukowych w internecie na wolnych licencjach, które w zdecydowany sposób zwiększają prawa użytkownika poza zakres zwykłego dozwolonego użytku: może on taki tekst nie tylko ściągnąć i czytać na komputerze, ale też niezależnie rozpowszechniać czy tworzyć adaptacje (np. tłumaczenia czy antologie). Czy systemy bibliometryczne w jakikolwiek sposób promują korzystanie z tego typu rozwiązań prawnych?

Nie, takie rozwiązania nie są promowane – wskaźniki bibliometryczne, które interesują większość autorów, to przede wszystkim liczba cytowań, indeks Hirscha oraz Impact Factor. A na ich wysokość składają się trzy elementy: widoczność danej pracy, zacytowanie tej pracy w drugiej pracy i widoczność obu prac w odpowiedniej bazie.

Zatem nie jest tak, że wolne licencje dają „więcej” w tym przypadku. Oczywiście może tak się wydawać na pierwszy rzut oka, lecz gdy spojrzymy na sprawę z odpowiedniej perspektywy, sytuacja przedstawia się zgoła inaczej. Trzeba sobie jasno powiedzieć: chyba każdemu autorowi zależy na tym, żeby go tłumaczono, wykorzystywano jego pracę, prawda? A wszyscy, którzy kiedykolwiek próbowali zdobyć prawa do tłumaczenia czyjegoś tekstu wiedzą, że nie jest to zadania proste. Ułatwmy potencjalnym tłumaczom to zadanie, a przy okazji sprawmy, żeby inni mogli zgodnie z prawem pracować na nasz interes – czyli dalej udostępniać nasze prace.

Oczywiście ktoś może powiedzieć: ale w ten sposób pozwalam na dziwne przeróbki moich prac, włączanie w antologie, w których nie chciałbym być. No ale jak to? To na wstępie skreślamy grupę docelową naszych Czytelników – dzielimy ich na lepszych i gorszych? Nasz tekst „nie pogorszy” się dlatego, że ktoś go umieści w jakiejś antologii – tekst obroni się sam, chyba że jest kiepski. Bo właśnie jakość tekstów często jest przesłanką do… nieudostępniania ich w Sieci.

Tworząc swój poradnik korzystałeś z możliwości, jakie dają wolne licencje, umieszczając w jego treści nie tylko zdjęcia udostępniane w ten sposób, ale także fragmenty innych opracowań. Sama publikacja jest rozpowszechniana na tych samych zasadach. Częstym argumentem przeciwko wolnym licencjom jest obawa przed komercyjnym wykorzystaniem twórczości – Ty, stosując licencję Creative Commons – Uznanie Autorstwa na takie wykorzystanie poradnika świadomie się zgadzasz. Jak wytłumaczyłbyś swoje motywacje?

Pierwsze „większe” udostępnienie zrobiłem prawie rok temu. W marcu 2012 opublikowałem monografię naukową „Teoretyzowanie komunikacji”, która ukazała się na licencji CC BY-NC-ND w sieci tego samego dnia, którego trafiła do księgarni. Już teraz planując kolejną książkę, wiem, że pojawi się ona na licencji CC BY, czyli na takiej, która pozwala na dużo więcej (wydawnictwo wyraziło już zgodę – finansuję publikację z grantu).

Ale ktoś może powiedzieć: okej, prace naukowe to sobie tak może Pan udostępniać, ale z innymi już tak się nie da. Czy aby na pewno? Poradnik, który właśnie opublikowałem nie jest pracą naukową, nie liczy się do dorobku, nie dostanę za niego punktów.

A i tak udostępniam go za darmo na licencji CC BY. Dlaczego? Pozostawiając już kwestię otwartej kultury, dzielenia się wiedzą (przekonanych nie muszę przekonywać, a na nieprzekonanych trzeba poświęcić więcej czasu), mogę powiedzieć, że to mi się po prostu opłaca. To tak jak z muzykami: chyba nikt nie wierzy, że muzyk zarabia na życie na sprzedaży płyty. Zarabia na koncertach, udzielaniu głosu, prowadzeniu eventów. Ja tak samo: piszę, szkolę, robię audyty itd. Więc czy finansowo opłacało mi się wypuścić swoje dzieło na wolnej licencji? Zdecydowanie tak.