Odejście od sacrum w cyfrowej humanistyce

link

W pierwszej połowie roku media poinformowały o wynikach badań uzyskanych przez literaturoznawców z Oxfrodu. Zgromadzone przez nich dane miały wskazywać na to, że William Szekspir nie był jedynym autorem komedii Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Komputerowa statystyczna analiza tekstu oraz odpowiednie porównawcze badania językowe sugerują, że współautorem sztuki jest inny znany i bardzo ceniony w początkach XVII wieku autor – Thomas Middleton. Wydawałoby się, że to odkrycie powinno być kolejnym dowodem na poznawczy potencjał cyfrowej humanistyki i być interpretowane pozytywnie. Okazuje się jednak, że krytyka takich badań dotyczyć może nie tylko metodologii (co jest jak najbardziej uprawnione), ale też samej idei takiej analizy tekstów, która ma już przecież długą tradycję.

Od początku lat 80. XX wieku badacze literatury, wykorzystując metodę statystycznej charakterystyki stylu (stylometria) dyskutują na temat współautorstwa innego dramatu Szekspira – komedii Tymon Ateńczyk (tu również Szekspirowi pomagać miał Middleton). Tymczasem w opublikowanym jakiś czas temu eseju Stephen Marche, kanadyjski pisarz i literaturoznawca specjalizujący się we wczesnoangielskiej literaturze, stawia taką tezę:

Stylometry, the analysis of definable patterns in literary styles, has also been a mode of desacralization. Among its biggest achievements was adding Middleton’s name to Shakespeare’s under the title of Timon of Athens. The most sacred idea in literary history — the pure and lonely genius of Shakespeare conjuring his work out of a mythy mind — was one of the method’s most prominent casualties.

Opinia mówiąca o desekralizacji tradycyjnych literaturoznawczych koncepcji nie jest jedynym odwołaniem się do sacrum w tym dziwnym tekście – podobne poglądy ma autor wobec digitalizacji i udostępniania online zabytków piśmiennictwa – tutaj winowajcą jest baza Early English Books Online (EEBO):

That wonderful database in its own way demonstrates how digitization leads to the decline of the sacred. Before EEBO arrived, every English scholar of the Renaissance had to spend time at the Bodleian library in Oxford; that’s where one found one’s material. But actually finding the material was only a part of the process of attending the Bodleian, where connections were made at the mother university in the land of the mother tongue. Professors were relics; they had snuffboxes and passed them to the right after dinner, because port is passed left. EEBO ended all that, because the merely practical reason for attending the Bodleian was no longer justifiable when the texts were all available online.

Cały artykuł Marche’a jest skierowany przeciwko cyfrowej humanistyce jako podejściu do literatury (czy w ogóle tekstów kulturowych), redukującemu jej znaczenie wyłącznie do poziomu danych ilościowych, na bazie których buduje się często rozbudowane interpretacje. Przekonuje, że znaczenia (meaning) nie można opisać za pomocą algorytmu i liczb, ponieważ ma ono niejednoznaczny, dynamiczny charakter:

Meaning is mushy. Meaning falls apart. Meaning is often ugly, stewed out of weakness and failure. It is as human as the body, full of crevices and prey to diseases. It requires courage and a certain comfort with impurity to live with.

To akurat oczywistość, którą pewnie nawet najwięksi zwolennicy badań kulturowych z wykorzystaniem big data przyjmują bez żadnego problemu. Nie ma sensu czytać eseju Marche’a po to, żeby uzyskać jakieś nowe spojrzenie na ten problem. Jego tekst potraktowałem jako przykład radykalnie konserwatywnego sposobu myślenia o digitalizacji, myślenia, które u Marche’a ukryte jest pod dość nowoczesnymi poglądami na temat systemu naukowego i nawet praw autorskich (perspektywą jest tu głównie walka autorów i wydawców z Google Books).

Mówienie o desakralizacji w perspektywie skanowania i udostępniania materialnych zasobów dziedzictwa kulturowego zakłada istnienie jakiegoś sacrum, wewnętrznej wartości tych obiektów (rękopisów, dokumentów, fotografii), która zanika w ich cyfrowej formie. Problem z sacrum polega jednak na tym, że nie ma ono obiektywnego charakteru – dla kogoś kontakt z sacrum to przeglądanie starodruków w bibliotece (liturgia?), dla kogoś innego wyjście na koncert albo głęboka medytacja. Sakralność definiujemy w osobistej relacji z jakimś obiektem. Może być ona jednak definiowana także społecznie i właśnie tu widzę niebezpieczeństwo myślenia proponowanego przez Stephena Marche’a.

W praktyce wielu instytucji pamięci sakralizacja zbiorów jest efektem ich zawłaszczania i traktowania jako własny kapitał (nie udostępniamy fotografii w internecie, ponieważ stracimy monopol na ich rozpowszechnianie i tym samym przewagę nad konkurencją). Traktowanie wiedzy jako sacrum może legitymizować brak zgody na otwarty dostęp do tekstów naukowych – w takiej perspektywie odpowiednią liturgią kontaktu z nimi jest drukowana w kilkuset egzemplarzach książka a nie plik, który każdy może przeczytać na komputerze lub czytniku. Co więcej, przykład Marche’a pokazuje, że nawet popierając ideę digitalizacji i upowszechniania zasobów archiwalnych czy naukowych można wpaść w pułapkę sacrum – choćby myślenia o tym, że istnieje jakaś jedna, główna, ortodoksyjna forma kontaktu z nimi.

O ile nie zaznaczono inaczej tekstowa treść tego artykułu jest dostępna na licencji CC BY-SA 3.0.

Powiązane wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *