Kręgi piekła nieprzyjaznego archiwum
Archiwum, gdzie za korzystanie z każdej kolejnej księgi metrykalnej trzeba osobno płacić, są mikrofilmy, lecz nie ma czytników, a indeksowanie jest, co do zasady, zabronione. Gdyby istniało piekło dla genealogów, to mogłoby wyglądać jak Archiwum Archidiecezjalne w Gnieźnie.
Wstęp może trąci przesadą, ale przez 10 lat pracy badawczej nie trafiłem na placówkę o tak „nieprzyjaznych” zasadach udostępniania materiałów archiwalnych. Na dzień dzisiejszy najbardziej chodliwymi archiwaliami są księgi metrykalne. Miliony osób na całym świecie szukają swoich przodków.
Jeśli chodzi o najpopularniejsze księgi metrykalne w naszym kraju, czyli rzymskokatolickie, to w niektórych (archi)diecezjach znajdują się w poszczególnych parafiach i ich udostępnianie zależy praktycznie od nastawienia danego proboszcza. Zazwyczaj spotykam się z życzliwym przyjęciem, chociaż sporadycznie stawiano pewne przeszkody, które koniec końców udawało się pokonać. W innych (archi)diecezjach zaczęto gromadzić metryki w archiwach (archi)diecezjalnych, co jest dobrym pomysłem. Po pierwsze, genealodzy nie muszą peregrynować po całej diecezji, szukając prapradziadków. Po drugie, proboszczowie małych parafii, obarczeni licznymi obowiązkami, nie mają na głowie poszukiwaczy przodków. Po trzecie, same księgi są przechowywane w lepszych warunkach.
Archiwum Archidiecezjalne w Gnieźnie (AAG) zdaje się iść drogą zbierania ksiąg metrykalnych z poszczególnych parafii – w każdy razie, korzystając z bazy Poznan Project (pisałem o nim szerzej na Histmagu), ustaliłem, że informacje o ślubach moich przodków znajdują się w księgach metrykalnych przechowywanych w AAG.
Krąg pierwszy: podział na zawodowców i hobbystów
Często genealodzy, „hobbyści”, w porównaniu do naukowców traktowani są jak użytkownicy archiwów gorszego gatunku. Postępowanie zupełnie niezrozumiałe, bo po pierwsze historia to wspaniała nauka, którą można zajmować się bez odpowiedniego wykształcenia (sam nie mam wykształcenia historycznego); po drugie genealodzy zazwyczaj znają podstawową terminologię w obcych językach (łacina, niemiecki, itp.) i potrafią odczytywać odpowiednie zapisy; po trzecie, dobre opracowania genealogiczne mają wartość naukową samą w sobie, niezależnie od wykształcenia czy motywacji autora. W czym naukowiec piszący kolejny nudny doktorat, który przeczyta garstka osób, jest lepszy od pasjonata, który szuka przodków, w pewien sposób „personalizując przeszłość”? Małgorzata Nowaczyk w książce Poszukiwanie przodków (Warszawa 2005, s. 307) napisała takie kapitalne zdanie:
[Genealodzy amatorzy] już nie myślą: „to było przed marszem Napoleona na Moskwę”, tylko: „prapraprababka Marianna miała wtedy dwa latka”.
Sam jestem jednym i drugim, więc mogę powiedzieć, że nie widzę różnicy.
Do AAG pojechałem jako „hobbysta”; zresztą trudno byłoby udawać, że doktorant, który naukowo zajmuje się głównie nacjologią, historią Śląska Cieszyńskiego i w mniejszym stopniu filmem amerykańskim, nagle za cel swoich badań obiera bliżej nieznaną chłopską rodzinę z Wielkopolski.
Krąg drugi: „abonament”
Za korzystanie ze zbiorów AAG należy zapłacić na wstępie „abonament”. 10 złotych to nie majątek, acz pierwszy raz w życiu płaciłem za samą możliwość skorzystania ze zbiorów archiwalnych.
Krąg trzeci: brak możliwości zamówienia przez Internet
Przykładowo, gdy korzystam z zasobów czeskich archiwów, wysyłam via e-mail sygnatury i opisy interesujących mnie materiałów wraz z datą, kiedy chciałbym z nich skorzystać. Podobnie uczyniłem w AAG przy okazji rezerwowania sobie miejsce dla „hobbysty” (obowiązek rezerwacji jest akurat zrozumiały, bo pracownia jest niewielka). Na miejscu okazało się, że nie ma żadnego zamawiania internetowego i księgi trzeba było zamówić „od zera”, wypełniając tradycyjne rewersy.
Krąg czwarty: malutka pracownia
„Do dyspozycji hobbystów przeznaczamy pięć miejsc w czytelni”.
Krąg piąty: ograniczenie do pięciu ksiąg metrykalnych dziennie
Z pozoru pięć ksiąg metrykalnych sugeruje ogrom materiału, ale rekonstruując swoją genealogię, zwłaszcza wywód przodków, to niewiele. Zwykle nie przeglądamy ksiąg w całości, lecz tylko wybrane lata, a przy czytelnym piśmie i to często w języku polskim kwerenda przebiega bardzo sprawnie. AAG otwarte jest od wtorku do piątku od godziny 9 do 14, więc dla genealogów czynnych zawodowo (a przodków szukają nie tylko studenci i emeryci) korzystanie z zasobów archiwum oznacza potrzebę wzięcia (kolejnego) dnia wolnego.
Krąg szósty: za każdą księgę osobna opłata
Oprócz abonamentu należy zapłacić 5 złotych za każdą księgę, z której korzystamy.
Krąg siódmy: zakaz fotografowania
Według regulaminu można fotografować metryki, gdy uzyska się zgodę dyrektora archiwum; w praktyce odsyła się genealogów do właściciela zaprzyjaźnionej firmy Past & Future, studenta historii Sylwestra Błochowiaka, który przyjmuje również zlecenia na kwerendy genealogiczne. Oczywiście, za zrobienie zdjęcie należy zapłacić.
Krąg ósmy: nie ma czytników mikrofilmów
– Czy w inwentarzu była księga, czy też mikrofilm? Po takim pytaniu pomyślałem: Co za różnica? Pewnie taka, że może będzie inna sygnatura i zamiast przewracać strony, będę siedział przy czytniku… Właśnie, czytnik. W AAG znajdują się mikrofilmy ksiąg metrykalnych, ale brak czytników mikrofilmów.
Krąg dziewiąty: zakaz robienia indeksów
Bez pisemnej zgody dyrektora Archiwum nie wolno indeksować ksiąg parafialnych.
Chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, jak przydatne są indeksy w pracy genealoga. Może istnieją sporadyczne przypadki, gdy ktoś próbuje zarobić na indeksach (co byłoby modelowym przykładem, jak nie należy zarabiać na genealogii), jednak przeważnie sporządzają je wolontariusze, pomagając całej rzeszy pasjonatów (i naukowców). W polskim internecie można wskazać na Genetekę (baza Polskiego Towarzystwa Genealogicnzego), BASIĘ (Baza Systemu Indeksacji Archiwalnej) czy wspomniany już Poznan Project, dzięki któremu w ogóle trafiłem do AAG.
Jak trafiłem do archiwum, gdzie nie wolno robić indeksów, dzięki indeksom? W dużym uproszczeniu: mormoni to sekta, która wierzy, że ludzi można ochrzcić dopiero po śmierci, więc próbują „zewidencjonować” wszystkich zmarłych rodzaju homo sapiens, w związku z czym ich materiały są prawdziwą kopalnią informacji genealogicznych. Zmikrofilmowali przynajmniej część ksiąg, które przechowywane są w AAG, a hobbyści zrobili do nich indeksy. Przynajmniej pewna część owych indeksów jest dostępna on-line właśnie w Poznan Project i dzięki nim wiedziałem, dokładnie czego szukać w AAG (miałem podane informacje, co do strony).
Zakaz robienia indeksów ksiąg metrykalnych, co jest zasadą w AAG, nie ma uzasadnienia prawnego. Przecież nie możemy mówić ani o ochronie danych osobowych, ani o jakiejkolwiek ochronie prawnoautorskiej. Ryzyko, że ktoś spróbuje zarobić na sporządzonym przez siebie indeksie jest niewielkie (zresztą nawet: skoro włożył czas w indeksowanie, więc może próbować na tym zarobić – co do tego archiwum?); zresztą niemal pewne jest, że indeksującym będzie wolontariusz, który opublikuje materiały w internecie.
Zgodnie z regulaminem, gdybym bez zgody dyrektora indeksował księgę metrykalną, należącą wszak do domeny publicznej(!), musiałbym opuścić archiwum, a mógłbym zostać ukarany czasowy lub nawet wieczystym (sic!) zakazem wstępu.
Są kolejne kręgi…
Dziewięć kręgów genealogicznego piekła nie wyczerpuje tematu. Można wskazać na inne absurdy. Jak zauważył na forum strony genealodzy.pl Andrzej Marek Nowik:
Druzgocący przykład: każdy sobie może zmówić [u mormonów – MMT] mikrofilm nr 2189235, którego część nr 6 stanowi kopię akt małżeństw rzymsko-katolickiej parafii Świętych Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy z lat 1995-1998! Jak to się stało? „Mikrofilm zrobiony z rękopisów w Archiwum Archidiecezjalne w Gnieźnie”. Parafianom można pogratulować swoistego rekordu w udostępnianiu akt metrykalnych, a użytkownikom archiwum zgodności z regulaminem, który mówi: „Archiwum nie udostępnia materiałów (…) zawierających dane personalne osób, zmarłych mniej, niż 30 lat temu”.
…a nawet pewne plusy
Oczywiście, można wskazać pewne plusy związane z AAG. Obsługa w porządku, są szafki na ubrania i bagaż podręczny, jest katalog internetowy ksiąg metrykalnych, mamy zalety związane z kumulacją metryk z różnych parafii w jednym miejscu. Nie uważam też, że zarabianie na genealogii to coś złego. Zawodowiec, który przeprowadzi kwerendę na zlecenie, w wielu przypadkach to najbardziej opłacalne wyjście (oszczędzamy na dojeździe, zawodowiec szuka szybciej, a jeżeli jest historykiem-regionalistą może pomóc w sytuacji, gdy znajdziemy się w martwym punkcie naszego drzewa). Szkoda, że w AAG wygląda to w sposób, delikatnie mówiąc, małorynkowy – archiwum wyraźnie stawia na jednego specjalistę, który jest studentem piątego roku historii.
Można tłumaczyć podejście AAG tym, że utrzymanie archiwum kosztuje i szuka się pieniędzy, gdzie się da. Jednak nie ulega wątpliwości, że w tym wypadku przesadza aż do śmieszności (kwestia zakazu indeksowania). Rzymski cesarz Tyberiusz, gdy pewien namiestnik przysłał mu większą sumę z podatków niż powinien, stwierdził: „Moje owce należy strzyc, a nie obdzierać ze skóry”. A w Gnieźnie genealogów obdzierają, czekając jednocześnie na państwowe dotacje (por. Kinga Strzelec, Digitalizacja zasobów Archiwum Archidiecezjalnego?).
Żeby nie było: uważam, że państwo powinno sfinansować albo przynajmniej dołożyć się do digitalizacji archiwaliów z AAG, zwłaszcza najstarszych dokumentów i ksiąg metrykalnych. Nie zmienia to faktu, że wypadałoby, aby AAG zmieniło podejście. Genealodzy to nie jest wataha dyletantów, szukających „dziadka z herbem” (pewnie i zdarzają się tacy, ale to raczej marginalne przypadki). To pasjonaci, nierzadko o wielkiej wiedzy, którzy – jak to hobbyści – starają pomagać sobie nawzajem, indeksując, opracowując i publikując różnego rodzaju materiały. Może zamiast zbierać pieniądze od ludzi, którzy nie zawsze są w nie zasobni, spróbować nawiązać z nimi współpracę? Wielkopolscy genealodzy są bardzo dobrze zorganizowaną grupą, która podejmuje wiele fajnych inicjatyw. Łatwo oczywiście z dużej odległości geograficznej, nie znając miejscowych układów, nawoływać do współpracy i sypać gotowymi receptami, ale z mojego podwórka wiem, że można. W diecezji bielsko-żywieckiej grupa pasjonatów z błogosławieństwem biskupa powoli, acz konsekwentnie, fotografuje księgi metrykalne, które – mam nadzieję – kiedyś będą dostępne w całości on-line.
Pewne „kręgi piekielne”, dotyczące AAG, można odnieść do innych placówek archiwalnych. Wystarczy sobie przypomnieć, jak jeszcze niedawno wyglądało fotografowanie w archiwach państwowych. Nie zmienia to faktu, że wprowadzony system opłat i idiotyczny zakaz indeksacji ksiąg metrykalnych wyróżniają gnieźnieńską placówkę zdecydowanie in minus.