Copyright na dziedzictwo

Gail Drakes (@GailDrakes) jest doktorantką na Uniwersytecie Nowojorskim. Prowadzi badania nad pamięcią zbiorową Afroamerykanów, interesuje się też kulturowymi implikacjami sytemu prawa własności intelektualnej. Pozornie te dwa kierunki badawcze niewiele mają ze sobą wspólnego – że jest inaczej udowadnia Drakes w artykule Who Owns Your Archive? Historians and the Challenge of Intellectual Property Law, opublikowanym w wydanym niedawno zbiorze Doing Recent History: On Privacy, Copyright, Video Games, Institutional Review Boards, Activist Scholarship, and History That Talks Back (University of Georgia Press, 2012).

Artykuł rozpoczyna się wspomnieniem pewnego wystąpienia na jednym z dorocznych zjazdów Amerykańskiego Towarzystwa Historycznego. W prezentacji dotyczącej historii amerykańskiego ruchu praw obywatelskich Drakes wykorzystała reklamę telekomunikacyjnego giganta – firmy Alcatel Americas. W przygotowanym przez Industrial Light and Magic spocie pojawił się fragment archiwalnego nagrania z 1963 roku, dokumentującego jedno z najważniejszych wydarzeń w historii walki o prawa obywatelskie w USA. Historyczny przekaz został jednak do celów reklamowych odpowiednio zmodyfikowany – w jego nowej wersji Martin Luther King przemawia do pustego placu. Lektor krótko komentuje sytuację: before you can touch, you must first connect:

Przygotowana za zgodą spadkobierców Kinga reklama miała być ważnym elementem w prezentacji Gail Drakes, jednak autorka miała problemy z dotarciem do nagrania. Nie było wiadomo, do kogo zwrócić się o jego udostępnienie. Materiał (zresztą bardzo słabej jakości) pojawił się na YouTube, jednak ze względu na fatalną jakość Wi-Fi w sali konferencyjnej odtworzenie reklamy bezpośrednio z internetu nie było możliwe. Drakes musiała ściągnąć to video na dysk twardy swojego komputera. Zrobiła to za pomocą oprogramowania, którego użycie – jak sama przyznaje – mogło być wykroczeniem wobec amerykańskiego systemu prawa własności intelektualnej i złamaniem reguł korzystania z YouTube.

Potrzeba nowych kompetencji

Przykład kontrowersyjnej reklamy jest tylko wstępem do przedstawienia najważniejszych problemów, jakie generuje współczesny model prawa autorskiego wobec badań historycznych. Prawo autorskie komplikuje praktykę badawczą i dydaktyczną nie tylko na poziomie dostępu do literatury naukowej, ale też na poziomie dostępu do źródeł, które wykorzystuje się do krytycznej analizy w ramach procesu tworzenia i udowadniania hipotez. Jak pisze Gail Drakes:

Threats to that access in the United States have taken many forms, from poorly indexed collections in underfunded archives to government reluctance to grant access to documents related to controversial moments in the nation’s history. But the last decades of the twentieth century saw the growth of a somewhat unexpected thread: the utilization of copyright and other IP [Intellectual Property] laws to assert private ownership of historical materials to regulate (or refuse) use of materials. During this time, more and more of the sources that could enrich the work of historians of the recet past have been claimed as ‚intellectual property’ by indyviduals and media corporations, making the work of quality historical scholarship that much more difficult, as scholars attempt to tie their arguments to the evidence they have actually used or wish to use.

Badanie historii najnowszej wymaga kontaktu nie tylko z państwowymi archiwami czy zasobami publicznych instytucji pamięci, ale wymusza kontakt również z podmiotami komercyjnymi, które – tak jak w przypadku TVP – utrudniać mogą korzystanie ze źródeł historycznych do dziejów najnowszych. Podmioty te blokują dostęp do swoich archiwalnych zasobów nie tylko ze względów komercyjnych – często stoją za tym racje wizerunkowe.

Gail Drakes pokazuje, że kompetencje związane ze sprawnym poruszaniem się w systemie prawa autorskiego czy umiejętność negocjacji z właścicielami historycznych dokumentów są w badaniach najnowszej historii równie istotne jak klasyczny historyczny czy socjologiczny warsztat. Dokumentują to dwa interesujące studia przypadku, które autorka przedstawia w swoim artykule.

The Malcolm X Project

W 2001 roku Gail Drakes włączyła się w prowadzony na Uniwersytecie Columbii projekt, którego celem było stworzenie archiwum dokumentującego życie i działalność Malcolma X (zm. 1965), jednego z czołowych i najbardziej radykalnych przywódców ruchu walki o prawa obywatelskie dla czarnoskórych Amerykanów. W planach uniwersytetu było także przygotowanie multimedialnej wersji jego biografii, która w nowej cyfrowej formie mogłaby być wykorzystywana w szkołach w ramach zajęć historycznych. W momencie uruchamiania projektu nie istniało żadne centralne repozytorium gromadzące materiały związane z Malcolmem X.

Kiedy w lutym 2002 roku w jednym z domów aukcyjnych wystawiono do licytacji pokaźny zbiór osobistych dokumentów Malcolma X, badacze z Columbia University byli całkowicie zaskoczeni. Od razu pojawiła się obawa, że tak duża kolekcja obejmująca listy, rękopisy wystąpień i prywatne fotografie – materiały o fundamentalnym znaczeniu historycznym – może zostać sprzedana prywatnemu kolekcjonerowi. Ostatecznie udało się zablokować sprzedaż ze względu na kontrowersje związane ze sposobem pozyskania tych dokumentów przez osobę wystawiającą je na aukcję. Dokumenty zostały zdeponowane na okres 75 lat w bibliotece publicznej Nowego Yorku, formalnie są jednak własnością spadkobierców i ich publiczne udostępnienie jest jedynie wyrazem ich dobrej woli.

W książce Living Black History (2006) zmarły niedawno afroamerykański historyk Manning Marable opisał swoje starania o uzyskanie wglądu w rękopis autobiografii Malcolma X, zawierający kilka rozdziałów nieuwzględnionych dotąd w opracowaniach tego tekstu. Za cenę 100 tys. dolarów rękopis przejął prawnik Gregory Reed. Marable skontaktował się z nim w celu uzyskania zgody na dostęp do tekstu o tak dużym znaczeniu. Umówiono się, że historyk będzie mógł zapoznać się z niedostępnymi dotąd rozdziałami w biurze Reeda w Detroid. Marable przyleciał do tego miasta z Nowego Jorku i już w drodze do biura prawnika dowiedział się, że spotkanie odbędzie się w restauracji. Spóźniony o pół godziny Reed miał ze sobą tylko niewielką część obiecanego materiału:

[…] he took selections from the manuscript and told Marable that he could look at the documents in the booth of the restaurant for fifteen minutes. Marable had little choice but to accept terms that violate conventional historical practise. Despite the significance of the chapters to his work and perhaps to African American history, they were Reed’s private property and as such he had the right to grant or deny access to the materials as he chose.

Jak pisze Gail Drakes, do dziś żadne muzeum, żaden historyk czy archiwista nie ma dostępu do wszystkich części autobiografii Malcolma X posiadanej przez Reeda.

Martin Luther King jako znak towarowy

Przedstawiciele rodziny Martina Luthera Kinga od lat bardzo skrupulatnie egzekwowali swój monopol na dysponowanie jego spuścizną oraz materiałami archiwalnymi dokumentującymi jego działalność publiczną. Regulowali nie tylko dostęp do zasobów, ale także możliwość wykorzystania wizerunku. W 1987 roku Corretta Scott King wystąpiła do sądu przeciwko Uniwersytetowi Bostońskiemu, przechowującemu w swojej bibliotece 83 tys. stron dokumentów Martina Luthera Kinga: pozew spowodowany był odmową przeniesienia tych archiwaliów do kontrolowanej przez rodzinę instytucji – King Center w Atlancie. Co ciekawe, Martin Luther King osobiście zdeponował te dokumenty w uniwersyteckiej bibliotece. Ostatecznie sąd odrzucił tezy spadkobierców.

Sprawa miała oczywiście swoje finansowe podłoże: przygotowana przez nowojorski dom aukcyjny Sotheby’s wycena wartości samej tylko kolekcji będącej w rękach rodziny Kinga opiewała na 30 mln dolarów. Rodzina próbowała sprzedać ją Bibliotece Kongresu za 20 mln, jednak ze względu na ograniczenia budżetowe Biblioteki do transakcji nie doszło. Instytucje pamięci i uczelnie z całych Stanów Zjednoczonych zaczęły szukać pieniędzy na wykup kolekcji i uratowanie jej integralności, co ostatecznie się udało – także dzięki datkom społecznym. Pod kontrolą spadkobierców Kinga pozostało jednak jeszcze wiele dokumentów. Co więcej, porozumienie podpisane z EMI w marcu 2009 roku uruchomiło proces kontroli nad nieautoryzowanym używaniem dziedzictwa Martina Luthera Kinga w internecie. Umowa obejmowała faktycznie także kontrolę nad przytaczaniem słynnego zwrotu z 1963 roku (I had a dream…), który formalnie w USA pozostaje pod ochroną autorskich praw majątkowych do 2038 roku (warto zobaczyć, jak z tym ograniczeniem radzi sobie Wikipedia).

Te głośne medialnie wydarzenia są tłem codziennych kłopotów, jakie historycy tacy jak Gail Drakes mają w ramach swojej działalności badawczej. Edukacyjne czy naukowe motywacje dostępu do objętych ochroną prawnoautorską zbiorów nie zawsze są odpowiednio respektowane, a uczelnie wciąż obawiają się procesów ze strony spadkobierców, mogących w każdej chwili oskarżyć badaczy o nieautoryzowane użycie kontrolowanych przez nich źródeł historycznych. Jeszcze większe problemy pojawiają się w sytuacjach, w których nie ma jednej instytucji zarządzającej zbiorami. Historiografia dziejów najnowszych wykorzystywać musi zbiory audiowizualne (telewizja, radio) i treści cyfrowe (zasoby stron WWW, bazy danych), których status prawny jest niezwykle zróżnicowany, a zasada dozwolonego użytku naukowego czy edukacyjnego nie jest uniwersalnym wytrychem.

Prawdziwa domena publiczna

Już dziś badania nad historią najnowszą komplikuje restrykcyjny systemem prawa autorskiego i nakładanie prawa własności na ważne źródła historyczne. W przyszłości ten problem będzie się pogłębiał – coraz więcej źródeł wytwarzanych będzie i kontrolowanych przez komercyjne podmioty. Bez trudu wyobrazić sobie można sytuacje, w których biografie współczesnych polityków powstające za kilkadziesiąt lat budowane będą w dużej mierze o dostępne online wypowiedzi (wpisy na Twitterze, blogu, zdjęcia na Facebooku itp.) Do problemu trwałości tych cyfrowych zasobów dochodzi problem legalności ich wykorzystania i rozpowszechniania.

To, że nagranie I had a dream… z 1963 roku wciąż usuwane jest z YouTube i wciąż tam wraca w nielegalnych kopiach pokazuje, że prawdziwa, żywa domena publiczna jest zdecydowanie szersza od tej definiowanej przepisami prawa autorskiego. Jednak nawet te zasoby, które przestały być przedmiotem tego prawa, pozostają często pod kontrolą instytucji ograniczających skutecznie do nich dostęp.

Artykuł Gail Drakes opublikowany został w książce Doing Recent History: On Privacy, Copyright, Video Games, Institutional Review Boards, Activist Scholarship, and History That Talks Back, wydanej w tym roku przez University of Georgia Press. Warto zainteresować się tą publikacją, ponieważ inspiruje do spojrzenia na badanie historii najnowszej z perspektyw, które nie zawsze muszą być oczywiste: oprócz tekstu Drakes poświęconego prawu autorskiemu w książce znajdziemy także artykuły dotyczące źródeł telewizyjnych, gier komputerowych czy problemów prywatności w pracy z archiwami. Postaram się omówić na portalu jeszcze kilka tekstów z tej pozycji.

Podgląd książki dostępny jest w Google Books.