Kopia lepsza od oryginału
Rozwój technologiczny daje kulturze szanse, ale stwarza też zagrożenia, bo zwiedzanie muzeum przez internet nie jest autentycznym kontaktem z kulturą
taką opinię wyraził jakiś czas temu Bogdan Zdrojewski.
Zdanie to brzmi dość ryzykownie w ustach osoby formalnie odpowiedzialnej za realizowane na szeroką skalę programy masowej digitalizacji, w których założeniach podkreśla się pozytywną rolę udostępniania wszystkim dóbr kultury ukrytych dotąd w bibliotekach, archiwach i muzealnych magazynach. Jaki sens ma zatem finansowanie digitalizacji, skoro kontakt z kulturą zapośredniczany przez cyfrowy interfejs ma być w jakimś stopniu ułomny wobec kontaktu z oryginałem? Zdaniem ministra digitalizacja nie jest to kontakt z Picassem, nie jest to kontakt z El Greco, nie jest to kontakt z Rembrandtem, jest to kontakt z kopią. To zagrożenie jest poważne, trzeba zwracać na nie uwagę.
Oryginał czy kopia?
Dlaczego wciąż podkreśla się przewagę obcowania z oryginałem, skoro bez digitalizacji kontakt z większością udostępnianych dziś w Federacji Bibliotek Cyfrowych czy na Szukajwarchiwach.pl publikacji i dokumentów dla przeciętnego człowieka byłby w ogóle niemożliwy?
Na czym tak właściwie miałaby polegać przewaga kontaktu z analogowym oryginałem nad koniecznością korzystania z cyfrowej kopii?
Odrzućmy może od razu najbardziej oczywiste argumenty, których nie ma sensu podważać. Nikt nie zakwestionuje prymatu oryginału jako tej najbardziej cennej i chronionej wersji jakiegoś obiektu kultury. Muzea i galerie nie chwalą się przecież kopiami, ale oryginałami dzieł, które posiadają w swoich kolekcjach. Państwo dba o odzyskanie nie reprodukcji, ale oryginałów obrazów czy dokumentów zrabowanych w czasie wojennej zawieruchy. Wartość oryginału – co oczywiste – wynika też z tego, że jest on najlepszą i pierwszą matrycą, na podstawie której można tworzyć kopie – bez względu na to, czy będą one miały analogową czy cyfrową formę. Digitalizacja opiera się przecież na remediacji oryginałów. Jednak jakie znaczenie ma korzystanie z kopii w przypadku powszechnego dostępu do kultury czy dziedzictwa?
Problem dystansu
Tim Hitchcock w tekście Digital Searching and the Re-formulation of Histocial Knowledge wskazuje na to, że autorytet, jakim cieszą się wśród historyków archiwa (i pewnie biblioteki ze starodrukami też) wynika między innymi z czynników raczej emocjonalnych. Kiedy stajemy twarzą w twarz z dokumentem i patrzymy na pergamin jak na pozostałość dawno minionych pokoleń tworzy się nie tylko relacja wiedzy, której treścią jest krytyczna analiza źródła, ale też pewnego rodzaju intymny i emocjonalny kontakt:
Kiedy rozwijasz pergaminowy dokument zawierający dwustuletnie zeznania składane w śledztwie prowadzonym przez koronera i piasek, który użyto do osuszenia atramentu wysypuje się na twoje ręce, trudno jest zachować odpowiedni dystans (…)
Jeżeli uznamy, że tylko bezpośredni kontakt z oryginałem ma pełną wartość redukujemy zasięg oddziaływania archiwów wyłącznie do wąskiej grupy specjalistów, muzeów – do osób, które mogą przyjść na wystawę (są w stanie kupić bilet i dostać się na miejsce), bibliotek – do osób, które otrzymają możliwość wzięcia rozpadającego się kodeksu do rąk. Relacja emocjonalna, o której pisze Hitchcock – chociaż całkowicie realna i autentyczna – ma jednak dość efemeryczny status. Trudno ją dokładnie scharakteryzować, zmierzyć, oszacować jej znaczenie. Czy powinna być wyznacznikiem decydującym o tym, że to oryginał – a nie kopia – powinien być paradygmatem dostępu do kultury?
Można oczywiście twierdzić, że w pewien sposób digitalizacja ogranicza dostęp do oryginału. Skoro dokument lub starodruk umieszczony jest w bibliotece cyfrowej, trudniej uzyskać zgodę na skorzystanie z jego analogowej wersji. Jakość digitalizacji także może być różna i odwzorowywać np. przede wszystkim treść dokumentu ze stratą wobec odwzorowywania jego formy. Z drugiej jednak strony doskonale wykonana cyfrowa kopia o wielkiej rozdzielczości pozwolić może odkryć nowe właściwości skanowanego obiektu (np. obrazu), które przy standardowej analizie mogłyby nie zostać dostrzeżone.
Kwestie łatwości i kosztów reprodukcji, powszechnego dostępu, otwarcia na edycję i remiks czy pełnotekstowe przeszukiwanie przemawiają jednoznacznie za kopią cyfrową i są dość oczywiste.
Digitalizacja to proces społeczny
W opublikowanym rok temu przez SWPS raporcie Młodzi i media znalazłem dość ciekawy fragment, który pozwala spojrzeć z nieco innej strony na deprecjonowanie cyfrowej formy korzystania z kultury. Chodzi o tekst Wojciecha Burszty Opisać rewolucję, jeden z kilku podsumowujących całe badanie. Nie ma sensu przytaczać go tutaj w całości (pełną treść raportu Młodzi i Media można pobrać tu). Wojciech Burszta pisze o tym, że współczesny model relacji z kulturą determinują dwa zjawiska: odejście od kultury zinstytucjonalizowanej (wobec coraz większej słabości i nieprzystawalności do nowych warunków tradycyjnych instytucji kultury) oraz gotowość nieustannego monitorowania i przetwarzania treści kultury oficjalnej. W efekcie:
Kultura to coraz częściej sfera wyborów czynionych poza jakimikolwiek układami społecznymi, nie tyle kultura identyfikowana z instytucjami, ile raczej z dostępnymi treściami, które towarzyszą ludziom 24 godziny na dobę.
Digitalizacja jest warunkiem tych zmian, ponieważ oderwanie produktów kultury od instytucji oraz ich swobodne przetwarzanie i remiksowanie możliwe jest tylko dzięki formatowi cyfrowemu.
Jeśli spojrzeć szerzej okaże się, że cała współczesna kultura opiera się na korzystaniu z kopii. Książki dostępne w bibliotece to kopie, podobnie płyty czy pliki z muzyką, będące kopią oryginału nagrania. Co więcej, najmłodsze pokolenie wyrasta w kulturze pozbawionej dostępu do analogowego oryginału – stąd pojawiają się teorie mówiące o tym, że muzeum stać się może w przyszłości instytucją odpowiedzialną za umożliwianie kontaktu z realnym, fizycznym dziełem sztuki czy obiektem zabytkowym.
W jaki sposób olbrzymie masy otrzymają dostęp do ich kulturowego dziedzictwa? Niewielu, naprawdę niewielu może podróżować po świecie odwiedzając muzea i pielgrzymując do świątyń
pytał w 1948 roku Walter Lippmann, opisując pozytywny wpływ reprodukcji na dostępność dzieł kultury. Bez kopiowania nieliczne muzea posiadające odpowiednio bogate zasoby oryginalnych artefaktów stają się sanktuariami, świątyniami będącymi celem pielgrzymek, na które nie wszyscy mogą sobie pozwolić. Kopie nie tylko zwiększają dostępność dziedzictwa, ale także nadają odpowiedni kontekst w procesie jego recepcji. Pojedyncze unikatowe obiekty
nie są w stanie zaspokoić potrzeby zrozumienia, potrzeby spojrzenia z perspektywy całej twórczości wybranego artysty, jego szkoły, czasu czy kultury.
Bez tego pełnego konteksu kontakt z dziedzictwem jest uboższy, jak pisał Lippmann – eklektyczny. W połowie XX wieku odrzucał on wyraźnie myślenie o muzeum jako o sejfie albo skarbcu, instytucji o statusie niemal sakralnym, faktycznie reglamentującej społeczeństwu dostęp do jego własnej kultury właśnie przez tak silną koncentrację na paradygmacie oryginalności. Dziś masowa digitalizacja ostatecznie kwestionuje ten paradygmat.
Wypowiedź Min. Zdrojewskiego jest zaskakująca, szczególnie że Minister ma problem z dostępem zdalnym w postaci cyfrowej – ale nie krytykuje albumów ze sztuką. A prawdopodobnie to właśnie albumy najbardziej „przekłamują”.
Mam więc wrażenie, że chodzi o jakąś wersję myślenia w kategoriach realne / wirtualne – budowania opozycji zamiast uznania, że się te formy uzupełniają, że zdigitalizowana kopia nie walczy z analogowym oryginałem. Sęk w tym, że na takiej opozycji nie da się dziś zbudować polityki kulturowej, martwię się więc, że Minister Zdrojewski tak mówi.
2 lata temu miałem okazję skanować publikację Kreisblatt des Stolper Kreises z 1890. Publikacja ta przeleżała na półkach archiwum nie przeglądana przez 120 lat. Wiem to, bo miała nierozdzielone grzbiety kart. Po opublikowaniu cyfrowej kopii w bibliotece cyfrowej w 2 tygodnie odnotowaliśmy 692 wizyty do tej publikacji.
Postawiłem kiedyś kontrowersyjne pytanie: czy warto sprzedać oryginał np. dzieła Gutenberga aby za pieniądze uzyskane ze sprzedaży zdigitalizować zarówno to wydanie jak kilka tysięcy innych.
Zaznaczam, że jestem bibliofilem „z krwi i kości” i uwielbiam kontakt z „żywą” książką.