Między edukacją historyczną a propagandą

Kiedy Michael Gove, brytyjski minister edukacji, oznajmił, że na lekcjach historii powinno akcentować się wyróżniającą rolę Wysp Brytyjskich w dziejach świata, środowisko akademickie zawrzało oburzeniem. Padły nawet słowa, że to prosta droga do propagandy. Czy słusznie?

Michael Gove, brytyjski minister edukacji i zarazem członek Partii Konserwatywnej, chciałby, aby na lekcjach historii Wielka Brytania była przedstawiana jako „latarnia wolności” i wzór do naśladowania dla innych. Stwierdził dodatkowo, że w szkołach powinno się wysławiać wyróżniającą się rolę Wysp w dziejach świata.

Propozycje Gove’a były omawiane na niedawnej debacie zorganizowanej przez „London Review of Books”, która odbyła się w czasie Międzynarodowego Festiwalu Ksiązki w Edynburgu (Edinburgh International Book Festival). Jeden z zaproszonych gości, Tom Devine, profesor historii na Uniwersytecie w Edynburgu, komentując propozycje ministra, stwierdził: To zadziwiające, że ktoś wykształcony w szkockim systemie edukacji [Gove pochodzi z Aberdeen – MMT] mógł wystąpić z takim nonsensem. Już wcześniej odnosił się krytycznie do propozycji konserwatywnego polityka, mówiąc, że Nie można wybierać określonych elementów z przeszłości, które mają być przyjemne dla ludzi.

To tylko wycinek większej dyskusji na temat planowanej reformy edukacji na Wyspach Brytyjskich. Trudno się zgodzić z Tomem Devine’em. Gdy przyjmie się perspektywę nauczyciela akademickiego, dostrzegającego historię w całej złożoności, podejście Gove’a może razić. Jednak należy przede wszystkim zadać sobie pytanie: jaki cel przyświeca nauczaniu historii w szkołach? Czy nie powinna umacniać tożsamości narodowej, uczyć miłości do ojczyzny, wyzwalać w ludziach odruchy korzystne dla państwa? Nie chodzi tu o poświęcenie życia. wystarczy regularne płacenie podatków na rzecz państwa, z którym jest się związanym. Historia w systemie szkolnym musi być w pewien sposób uproszczona. Obecnie 5 milionów Brytyjczyków to funkcjonalni analfabeci, czyli mniej więcej 8% społeczeństwa nie potrafi przeczytać zwykłej etykiety w sklepie. Pytanie, ilu młodych Brytyjczyków zrozumie wysublimowane teorie o „grupach wykluczonych” i tym podobne? Przekaz na lekcjach historii, przynajmniej w pierwszych latach edukacji, musi być prosty, jak w hollywoodzkim filmie.

Dobry przykładem jest „Braveheart – Waleczne Serce” w reżyserii Mela Gibsona, którego bohaterem jest William Wallace, szkocki bohater narodowy i przywódca antyangielskiego powstania z przełomu XIII i XIV wieku. Film odniósł duży sukces komercyjny, a jednocześnie przyczynił się do ożywienia uczuć narodowych wśród mieszkańców Szkocji (pisał o tym m.in. Tim Edensor w książce Tożsamość narodowa, kultura popularna i życie codzienne). R. W. Johson, emerytowany wykładowca na Uniwersytecie Oksfordzkim, inny uczestnik debaty organizowanej przez „London Review of Books”, wyrażał zaniepokojenie, że Szkocka Partia Narodowa stara się kierować historię swojego kraju w braveheartowe tory.

W kontekście propozycji Gove’a Johnson wskazywał na przykład Republiki Południowej Afryki, gdzie na co dzień mieszka. Nacjonalizm leży tam u źródeł nauczania historii i ma to katastrofalne skutki – przekonywał. Zwracał uwagę, że przed 1994 roku system szkolnictwa wspierał afrykanerski nacjonalizm, a czarnoskórzy Południowoafrykańczycy stanowili jedynie przedmiot historii. Obecnie, pod rządami Afrykańskiego Kongresu Narodowego sytuacja uległa odwróceniu. Lata 1654-1994 są nazywane okresem represji i wszystko z tej epoki uchodzi za stracone. Na lekcjach historii nie dowiesz się, że Południowa Afryka walczyła w dwóch wojnach światowych, wysyłała żołnierzy do Korei i robiła inne rzeczy. Kiedy dochodzimy do XX wieku, czarnoskórzy są przedstawiani jako męczennicy, bohaterowie i ofiary, a biali po prostu jako gnojki (bastards).

Inna uczestniczka debaty, Linda Colley, profesor historii z Princeton, przyjęła z zadowoleniem zainteresowanie ministra sprawami nauczania tego przedmiotu. Zwracała uwagę, że przede wszystkim należy wzorem innych krajów europejskich uczynić historię przedmiotem obowiązkowym do 16. roku życia.

W obliczu krytycznych opinii odnośnie propozycji Michaela Gove’a, wypowiedział się rzecznik brytyjskiego ministerstwa edukacji. Przekonywał, że rząd nie chce wprowadzać żadnych elementów nacjonalizmu do programu nauczania. Jednocześnie zapewniono, że dla dzieci ważna jest nauka o historii swojego kraju przedstawiona na tle wydarzeń na świecie.

Źródło: Charlotte Higgins, Historians say Michael Gove risks turning history lessons into propaganda classes, guardian.co.uk.