Dostęp do zagranicznej literatury naukowej w Polsce
Prezentowany tekst nie rości sobie pretensji do bycia syntezą zagadnienia, jest jedynie podsumowaniem moich refleksji związanych z pewną dyskusją, a także zachętą do dalszej wymiany myśli na ten temat.
Na początku było stwierdzenie banalne jak polski serial: dostęp do zagranicznej literatury naukowej jest w Polsce trudny, nasze biblioteki wypadają pod tym względem dość marnie. Jeśli nawet jakieś książki z listy poszukiwanych są w Polsce dostępne, to zazwyczaj znajdują się w różnych instytucjach (tak jest w Warszawie) i przygotowując własną rozprawę, trzeba pielgrzymować od jednej do drugiej. I nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie dlaczego, skoro wszystkie dotyczą tej samej problematyki? Bieganie po całym mieście od biblioteki do biblioteki wcale nie jest wygodną metodą prowadzenia badań naukowych, o ile nie jest się wykładowcą na AWF czy etnologiem.
Bardzo przydałyby się nam biblioteki centralne (mniejsza zresztą o nazwę), gromadzące polskie i zagraniczne piśmiennictwo z danych dziedzin, dążące do kompletności księgozbioru. Wiele dyscyplin takich instytucji nie posiada. Biblioteki wydziałowe są zbyt słabe finansowo, żeby kupować za szerszą skalę literaturę zagraniczną ze swojej dyscypliny. I podobnie niestety wątpić należy, by znalazły się fundusze na utworzenie wspomnianych bibliotek centralnych.
Wypożyczanie międzybiblioteczne
Wypożyczanie międzybiblioteczne – tak, niestety nie zawsze działa. Biblioteki czasem odmawiają wypożyczenia potrzebnego woluminu nie podając żadnych racjonalnych powodów – lub też proponują wypożyczenie mikrofilmu… wykonanego na koszt czytelnika.
O ile międzybiblioteczne wypożyczenia krajowe są darmowe, to już wypożyczenie książki z biblioteki zagranicznej to koszt kilkudziesięciu złotych. Jeśli dodać do tego koszty kserokopii oraz poświęcony czas, niekiedy bardziej opłaca się kupić sobie potrzebną książkę.
Ustawa o bibliotekach nakłada wymóg, aby pracownicy bibliotek posiadali dyplom bibliotekoznawstwa. Intencja jest w zasadzie słuszna, czemu jednak nie dopuszczać do zawodu specjalistów z innych dziedzin? Czy absolwent geografii nie będzie cennym nabytkiem dla biblioteki tegoż wydziału? Wydaje się logiczne, że albo nie powinniśmy rugować z bibliotek specjalistów z innych dziedzin, albo też należałoby zmienić model kształcenia przyszłych pracowników bibliotek na interdyscyplinarny tak, aby byli oni w stanie m.in. prowadzić racjonalną politykę gromadzenia.
Dążę tu do stwierdzenia, że bibliotekarz nie zawsze wie lepiej. Bo i skąd ma wiedzieć, jakie książki kupować w każdej, wąskiej dyscyplinie? Skoro sam nie jest specjalistą, powinien otrzymywać takie informacje z jednostek badawczych uczelni (mam w tej chwili na myśli szczególnie biblioteki akademickie). Jednakże w praktyce zazwyczaj współpraca uczelni z biblioteką kuleje (często nawet odpowiednie jednostki uczelni mają problemy ze skompletowaniem informacji na temat badań prowadzonych w poszczególnych instytutach czy katedrach, a do biblioteki zazwyczaj nie docierają one w ogóle); co zresztą odbija się negatywnie na obu stronach, jako że naukowcy nie otrzymują potrzebnych narzędzi, a biblioteka pracuje w ich oczach na wizerunek zbędnego a kosztownego balastu, skoro gromadzi jedynie podręczniki dla studentów.
Zasoby cyfrowe
Na chwilę obecną częściowym rozwiązaniem są zasoby cyfrowe. Dawniejsza literatura, inkunabuły, starodruki są często dostępne online w serwisach bibliotek. Nb. ciekawe rozwiązanie proponuje internetowa wersja Gesamtkatalog der Wiegendrucke, w którym obok opisów bibliograficznych znajdują się także linki do cyfrowych faksymile druków (o ile takowe istnieją). Literatura najnowsza często bywa dostępna w komercyjnych bazach danych, choć chyba nikt nie wie, jaki procent piśmiennictwa z poszczególnych dyscyplin udostępnia się także w taki sposób, udostępnianie to zaś, mam wrażenie, jest w znacznej mierze przypadkowe, zależne od umów licencyjnych; przynajmniej ja dotychczas nie słyszałem jeszcze o żadnej bazie mogącej poszczycić się udostępnianiem kompletnego korpusu prac z zakresu np. historii XIV wieku czy też nauki i filozofii arabskiej. Niestety jest jeszcze cały olbrzymi zrąb literatury XX-wiecznej, objętej nadal prawami autorskimi, dla nauk humanistycznych i społecznych nadal cennej, której na ogół nie udostępnia się w wersji cyfrowej.
Ogromnym mankamentem zasobów cyfrowych jest to, że nie istnieje narzędzie, które oferowałoby (na zasadzie wyszukiwarki centralnej) dostęp do zasobów pełnotekstowych z jednej wybranej dziedziny (pro domo sua: stosunki Europy Zachodniej z Imperium Osmańskim w XV i XVI w.), automatycznie przeszukując i indeksując różnego rodzaju repozytoria. Jak łatwo zauważyć, problem nie w samej wyszukiwarce, tylko w poszerzeniu i precyzowaniu zestawów metadanych opisujących każdą publikację (tu część pracy można by zresztą przerzucić na użytkowników, dając im możliwość tagowania). Obecnie skazani jesteśmy na błądzenie jak we mgle od wielkich wielodziedzinowych systemów oferujących dostęp do tysięcy tytułów czasopism (bardzo drogich, dostęp kupowany przez instytucje naukowe, biblioteki akademickie) przez serwisy udostępniające książki naukowe i podręczniki (drogie) po bazy, do których miesięczny abonament można wykupić za kilkadziesiąt złotych. Do tego doliczyć jeszcze należy powstające jak grzyby po deszczu serwisy Open Access i biblioteki cyfrowe, nie wspominając już o pirackiej wymianie plików (czasem użytkownik nie jest w stanie stwierdzić, czy ściągany przez niego plik PDF jest „legalny”, czy nie; ale nawet jeśli wie, że nie, usprawiedliwienie przychodzi łatwo – legalna książka jest bardzo droga i nie stać mnie na nią, a potrzebna mi jest nie do rozrywki, lecz do celów naukowych) czy też o e-bookach sprzedawanych na różnego rodzaju czytniki mobilne. Ręczne wyszukiwanie przydatnych materiałów staje się zniechęcająco skomplikowane.
W zasadzie Internet przydaje się tylko w sytuacji, kiedy wiemy dokładnie, jakiej konkretnie książki szukamy. Przedzieranie się przez gąszcz linków (zazwyczaj nierelewantnych) jest na tyle męczące, że często rezygnujemy z wyszukiwania, a zakup książki drukowanej jest po prostu pójściem na skróty. Obecnie wspomniane narzędzia w zakresie wyszukiwania mają precyzję dużego młotka. Póki nie nadamy im precyzji lasera, rozproszenie zasobów, ich dyfuzja (obok niekompletności i przygodności) będzie ich podstawową wadą. Pilnie potrzebna jest tu integracja usług, którą być może zaoferują nam dopiero sieci semantyczne.
Potrzebny nowy model dostępu
W wielu bibliotekach pracownicy zgłaszać mogą zapotrzebowanie na zakup literatury zagranicznej (tzw. dezyderaty). W praktyce jednak często biblioteka odmawia zakupu ze względu na brak funduszy, nie może też kupić ksiązki używanej, jeśli sprzedawca nie wystawi faktury. Wadą tego rozwiązania jest również to, że nie wiadomo kiedy książka zostanie zakupiona i jak długo będzie znajdować się w opracowaniu, co nie jest zbytnio zachęcające, szczególnie kiedy rozwiązuje się jakiś problem i trudno pogodzić się z myślą, że niezbędną literaturę otrzyma się np. za pół roku.
Propozycją do rozważenia byłby model, w którym naukowcy otrzymują od uczelni, przy minimum formalności, granty na zakup książek. Mogłoby to wyglądać np. tak, że każdy pracownik naukowy ma prawo w ciągu roku kupić określoną liczbę książek (asystent 5, adiunkt 10, profesor 15), albo też miałby prawo do zakupów za określoną kwotę. Zakupów dokonywałoby się za własne pieniądze, które następnie uczelnia zwracałaby na podstawie rachunków. Po roku lub po zakończeniu projektu (napisaniu rozprawy doktorskiej czy habilitacyjnej) książki te trafiałyby do zbiorów biblioteki głównej lub wydziałowej. Rozwiązanie takie byłoby korzystne dla wszystkich – naukowcy mieliby potrzebne książki, dokładnie te, których potrzebują, a biblioteka zyskiwałaby fachowy księgozbiór dobierany przez specjalistów. Żeby ułatwić korzystanie z niego, zasób główny mógłby być dzielony na kolekcje, powstające np. podczas realizacji projektu lub dziedzinowe (socjologia, psychologia, historia).
Dla niektórych Czytelników może brzmieć to nieco utopijnie, jednakże jestem przekonany, że pomysł ten nie jest gorszy od sytuacji, w której o zakupie książek specjalistycznych decyduje bibliotekarz bez odpowiedniego wykształcenia dziedzinowego. Sądzę, że dla nikogo nie ulega wątpliwości, że naukowcy muszą zostać w ten czy inny sposób włączeni w proces planowania zakupów i polityki gromadzenia. Odnosi się to zarówno do książek i czasopism drukowanych, jak i do zasobów cyfrowych. Realizacja powyższej propozycji (lub innej podobnej) bez wątpienia zachęciłaby naukowców do współpracy. Nikt dziś nie ma już wątpliwości, że od cyfryzacji nie ma odwrotu, choć odnośne projekty nadal uważać należy za znajdujące się jeszcze in statu nascendi. Niezależnie jednak od formy nośnika równie nie podlegającą kwestii koniecznością jest współpraca bibliotekarza akademickiego z naukowcem. Obaj potrzebują się nawzajem, by dobrze wykonywać swoją pracę.
Na razie jednak jesteśmy skazani na „kombinowanie”, pożyczanie, kserokopie, ściąganie czego się da z Internetu, a wreszcie bolesne wydawanie własnych pieniędzy na zakupy w zagranicznych serwisach księgarskich. Wracam tu do zasadniczego pytania, od którego rozpoczęła się dyskusja: skąd brać potrzebną literaturę i w jaki sposób kompletować fachowy księgozbiór z dziedziny, którą się zajmujemy. Niestety póki co nie ma prostej recepty, są tylko propozycje rozwiązań, które przedyskutowane i wdrożone mogą ułatwić pracę naukowcom oraz poprawić stan polskiej nauki.
Źródło wykresu: Association of Research Libraries