Encyklopedia dla plagiatorów?
Profesjonaliście sięgającemu do papierowej encyklopedii – tłumaczowi, dziennikarzowi albo naukowcowi – nawet nie przyszłoby do głowy, by skopiować jedno z jej haseł i podpisać własnym nazwiskiem. To byłby przecież plagiat. Dlaczego podobne zasady zdają się nie obowiązywać w przypadku Wikipedii?
Nieważne czy jest to mała, pół-amatorska oficyna czy wielki koncern o kilkudziesięcioletniej tradycji. Na podstawie kilkuletniego doświadczenia w branży wydawniczej mogę śmiało powiedzieć, że niemal każdemu wydawnictwu zdarza się zatrudniać tłumaczy-plagiatorów. Czy może raczej nieświadomych plagiatorów, żeby nikogo nie obrazić.
W ciągu ostatnich dwóch lat przeprowadzałem redakcję merytoryczną lub językową 16 książek dla kilku różnych firm – czyli, mówiąc w uproszczeniu, sprawdzałem i poprawiałem pracę wykonaną przez tłumaczy. Do obowiązków tłumacza publikacji historycznych należy między innymi przygotowanie przypisów, wyjaśniających niezrozumiałe fragmenty, definiujących trudniejsze terminy i wskazujących na błędy autora. Co zrozumiałe, przypisy takie często sporządza się w oparciu o różnego rodzaju leksykony i encyklopedie. Tak przynajmniej było dawniej, bo obecnie przynajmniej połowa tłumaczy posiłkuje się Wikipedią. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie sposób, w jaki to robią. W około 1/3 książek, które redagowałem przypisy zostały skopiowane słowo w słowo z odpowiadających im haseł na polskiej Wikipedii. Tłumacze (bo mówię tu o pracy kilku różnych osób) nie wysilili się nawet na tyle, by wskazać na źródło definicji. Wszystkie zostały oznaczone wyłącznie jako „przypisy tłumacza”. Co z tego wynika, wyjaśnię za moment. Wpierw przytoczmy jeszcze dwa przykłady.
Swobodne podejście do Wikipedii nie jest w żadnym razie wyłącznie domeną osób pracujących w branży wydawniczej. Jako redaktor naczelny dużego portalu historycznego, przez 20 miesięcy swojej pracy napotkałem kilkanaście przypadków plagiatu. Najbardziej w pamięć zapadły mi incydenty, w których źródłem tekstu była Wikipedia. Najczęściej plagiaty są dziełem, że tak powiem, amatorów – leniwych studentów, którzy nie potrafią sklecić własnego akapitu, więc przepisują książkę znalezioną w bibliotece, albo domorosłych dziennikarzy, którym wydaje się że wystarczy skopiować po zdaniu z kilku różnych tekstów, by można było tak powstały artykuł podpisać własnych nazwiskiem. Z Wikipedią sprawa wygląda całkowicie inaczej. Plagiatują ją osoby, które śmiało można by nazwać fachowcami – na dodatek ludzie ci kompletnie nie rozumieją, że robią coś karygodnego.
Około rok temu wyszło na jaw, że opublikowaliśmy artykuł w którym niemal połowa tekstu została skopiowana z Wikipedii. Jakim cudem tekst ten przeszedł przez standardową kontrolę antyplagiatową? Cóż, takiej kontroli w tym przypadku nie było. Dlaczego? Wówczas nie przyszłoby mi do głowy, że autorem skrajnie bezczelnego i bezmyślnego plagiatu może być znany lokalny polityk, działacz społeczny i historyk-pisarz, spod którego pióra wyszło kilka książek. Tekst oczywiście natychmiast usunęliśmy, przepraszając czytelników. Co jednak najbardziej mnie zadziwiło, autor kompletnie nie rozumiał problemu. Pomimo wieloletniego dorobku literackiego, wydawało mu się że nie ma absolutnie nic złego w skopiowaniu hasła z Wikipedii, uzupełnieniu go paroma własnymi zdaniami i podpisaniu swoim nazwiskiem. Tak, jakby Wikipedia była wyłączona spod zasad zapisanych w prawie autorskim. Drugi przypadek, który zdarzył się kilka miesięcy później, miał podobny charakter. Tym razem młody historyk ze znaczącym dorobkiem, doktorant renomowanego uniwersytetu, członek ważnej instytucji naukowej, a w tamtym czasie także pracownik Instytutu Pamięci Narodowej w przesłanym nam artykule cały akapit skopiował bez zmian z Wikipedii. Kiedy sprawa wyszła na jaw, tłumaczył że zapomniał „przerobić” te kilka zdań przed przekazaniem materiału. Mowa tu, podkreślmy, o metodzie pracy osoby z przygotowaniem naukowym i autora dwóch publikacji książkowych, z których jednak już trafiła na półki księgarni.
Podobnych przykładów mógłbym przytoczyć jeszcze kilka. Przejdźmy jednak do wniosków. Można odnieść wrażenie, że w środowiskach literackich, wydawniczych i naukowych panuje powszechne przekonanie, że Wikipedia to swoista ziemia niczyja, a jej treść można wykorzystywać całkowicie bezkarnie i podpisywać własnym nazwiskiem. Przekonanie to jest tak silne, że podzielają je nawet właściciele niektórych wydawnictw, redaktorzy naczelni czasopism czy profesorowie – zwykle tłumacz za skopiowanie haseł z Wikipedii nie dostaje nawet reprymendy, a dziennikarz plagiatujący „wolną encyklopedię” nadal jest traktowany jak profesjonalista. Z kolei w IPN-ie, a przynajmniej wśród pracowników jednego z oddziałów Instytutu, napiętnowanie plagiatu tekstu z Wikipedii zostało potraktowane niczym dowcip.
Tymczasem treść Wikipedii podlega jasno sprecyzowanej licencji, zresztą zbliżonej do tej, na której publikowane są teksty w projekcie „Historia i Media”. Zgodnie z obowiązującą na Wikipedii licencją Creative Commons — Attribution-Share Alike 3,0 (CC ASA 3,0) każdy tekst można wykorzystać wyłącznie, jeśli poda się jego dokładne źródło lub pełną listę autorów. Dodatkowo wykorzystany tekst należy oznaczyć tą samą licencją i podać jej nazwę. W przeciwnym razie fragment pochodzący z Wikipedii stanowi taki sam plagiat, jak tekst skopiowany z dowolnego innego źródła.
Nie chodzi tu zresztą wyłącznie o problem prawny, ale o kwestię profesjonalizmu. Wikipedia to nie to samo, co Encyklopedia PWN, Polski Słownik Biograficzny czy Britannica. Pełna otwartość projektu niesie ze sobą gigantyczne korzyści, ale też znaczące zagrożenia, których powinni być świadomi fachowcy wykorzystujący zasoby „Wolnej encyklopedii”. Każde hasło może się w dowolnym momencie zmienić i w każdej chwili ktoś może wprowadzić w nim błędną informację. Na dodatek społeczność polskiej Wikipedii – a już szczególnie grono działających na niej historyków – jest stosunkowo niewielka, przez co wiele haseł tworzą ludzie, którzy mają więcej chęci niż kompetencji. Niejednokrotnie usuwałem z redagowanych przez siebie książek przypisy nie tylko skopiowane z Wikipedii, ale też po prostu błędne czy bełkotliwe. Zdarzało się, że tłumacz umieszczał w książce, która miała być wydana przez renomowane wydawnictwo w 5000 egzemplarzy przypis stanowiący kopię tekstu opublikowanego na Wikipedii przez ambitnego gimnazjalistę. Zresztą doświadczenie, które zdobyłem będąc od 2006 roku administratorem Wikipedii pozwala mi stwierdzić, że wciąż przynajmniej połowa haseł historycznych w polskiej wersji encyklopedii nie nadaje się do wykorzystania w jakichkolwiek profesjonalnych celach. Także samym wikipedystom nie zdarza się raczej nawoływać, by hasła encyklopedii były bezmyślnie przepisywane w książkach i artykułach. Nie o to chodzi.
Wpis zawarty w dowolnej encyklopedii powinien naprowadzić fachowca na potrzebne informacje, a nie być dla niego źródłem wiedzy absolutnej. Zadaniem tłumacza, redaktora, dziennikarza czy naukowca jest oprzeć się na danym haśle, potwierdzić jego prawidłowość i dopiero wtedy, w oparciu o nie, ale własnymi słowami – bądź też przy zachowaniu zasad cytowania lub warunków licencji – wykorzystać je w opracowywanym tekście. Zasady te odnoszą się do Wikipedii w nie mniejszym, a może nawet we większym stopniu niż do innych encyklopedii, słowników czy leksykonów.
***
W tekście przytoczono realne przykłady, a w przypadku plagiatu fragmentów artykułów dodatkowo przykłady tekstów opublikowanych, w których naruszenie prawa zostało wykryte dzięki pomocy czytelników, a informacja o tym została udostępniona publicznie. Celem było jednak opisanie szerszego problemu, nie zaś napiętnowanie błędów konkretnych osób – dlatego wszystkie przypadki zostały opisane z pominięciem imion, nazwisk i odwołania do artykułów czy tytułów publikacji książkowych.
Pozostańmy w kontakcie! Zachęcamy do subskrybcji newslettera oraz korzystania z profilu Historia i Media na Facebooku i Twitterze.