„Czas Honoru” – historia okupowanej warszawki?
W ostatnim czasie doczekaliśmy się kilku interesujących filmów i seriali traktujących o II Wojnie Światowej. Warto wspomnieć chociażby o realizowanej przez TVP produkcji „Czas honoru”.
„Czas Honoru” jest projektem dość specyficznym. Traktuje bowiem o wzniosłej tematyce konspiracji zbrojnej czasu wojny, jednak czyni to w wersji popkulturowej. Bazuje na formie serialowej zbliżonej do konwencji telenoweli a w obsadzie aktorskiej ma młodzieżowych celebrytów. Dzięki temu trafia do szerszych rzesz odbiorców, a struktura przekazu konkretnej treści jest tu uproszczona i nieskomplikowana. Okazuje się, że trudne i poważne tematy można sprzedać w wersji rozrywkowej. To atut.
Ale widzę jednak minusy. To co uderza widza z prowincji to dobór miejsca akcji i prezentowanej tematyki. Można mówić o odgrzewaniu starych kanonów: „Czas honoru” to nic innego jak kręceni w PRL „Kolumbowie”, tylko tyle, że dostosowani do percepcji osób żyjących 70 lat po wojnie. Może warto było by nakręcić coś, co dzieje się poza stolicą i traktuje o innym aspekcie niż zaangażowanie warszawskiej młodzieży? Przy oczywiście całym szacunku do Powstania Warszawskiego i wkładu stolicy w walkę z okupantem jest to kolejny temat warszawski. Naładowany takimi przekazami, mało wymagający i posiadający pobieżną wiedzę widz po czasie może ugruntować się w iluzorycznym przekonaniu, że podczas okupacji poza stolicą nic się nie działo. Nie było konspiracji w lasach Lubelszczyzny, nie było wywiadu konspiracyjnego w Wielkopolsce – walczyła tylko Warszawa.
Popkulturowa forma serialu może również zabić jego treść. Wszak aktorzy intensywnego życia okupacyjnego, to ci sami, którzy w innych serialach w „warszawce” dzisiejszych czasów wiodą życie biznesowe i mają rozmaite towarzyskie perypetie. Zdrowa równowaga tematyczna i terytorialna przydałaby się do stworzenia w odbiorcy chociażby namiastki obiektywnego wyobrażenia o zasięgu i roli konspiracji.
Kolejna rzecz to motyw Cichociemnych. Jest on ostrzelany w polskim kinie. Nie mam namyśli bynajmniej fabularyzowanego dokumentu „My Cichociemni. Głosy żyjących”, co bardziej polską komedię „Misja specjalna” z 1987 roku. Lekki przekaz komediowy w swej treści znaczenie bardziej przenika do świadomości niż fabularyzowany dokument.
Może oczywiście ktoś powiedzieć, że zbyt bardzo przeceniam rolę seriali i komedii w kształtowaniu świadomości historycznej. Nic bardziej mylnego. Tak jak pokolenie 20 latków w czasie PRL formowało swój potoczny obraz wojny na podstawie Hansa Klosa i czterech pancernych, tak dzisiejsze czerpać będzie pełnymi garściami z „Czasu Honoru.” I nie jestem w błędzie. Ostatnio miałem przyjemność uczestniczyć w zlocie historycznych pojazdów wojskowych. Na imprezie było kilka tysięcy uczestników w większość laików, których zainteresował ciekawy sprzęt i rekonstrukcje. A było co podziwiać: polskie tankietki, Panzer II, działa na podwoziu Shermanna. Dużo sprzętu, wielu ludzi, więc mnóstwo okazji do ciekawych rozmów. Obojętnie o którym gąsienicowym cudzie by nie rozmawiać laicy zawsze używali zwrotów prawie jak „Rudy”, mniejszy niż „Rudy”, większy niż „Rudy”, nie podobny do „Rudego.” Na zlocie było kilkadziesiąt pojazdów za wyjątkiem T 34, jednak o T34 wspomniał każdy. Ot siła serialu. „Rudych” były setki, wszystkie w wyobraźni.
Według danych z końca 2008 roku, „Czas Honoru” miał prawie 3 milionową oglądalność i przegrywał w swym paśmie jedynie z Tańcem z Gwiazdami i Pogodą. Nie można więc przejść koło tematu obojętnie. Można by zadać pytanie ile osób przeczytało jakąś monografię lub chociaż artykuł traktujące o podobnej tematyce historycznej? Z pewnością mniej.
Sądzę, że po emisji „Czasu Honoru” w Polsce nie nastanie masowa moda na historię ruchu oporu i epatowanie patriotyzmem. Brakuje marketingowych czynników wzmacniających. Moda na taniec ma całe, rozbudowane zaplecze w postaci show, filmów, szkół. „Czas Honoru” jest na razie przedsięwzięciem odosobnionym, nie będzie procesu kulturowego opartego o ten serial, będzie jednak trwały ślad w świadomości historycznej całkiem pokaźnej grupy spośród 3 milionów widzów.
• • •
Kategorie: Telewizja, kino, multimedia
Skrócony link: Kopiuj adres odnośnika
Kliknij tutaj, aby wygenerować przejrzystą wersję do czytania lub wydruku
Myślę, że temat odpowiedniego ukazywania historii poza jedynie warszawskim, centralnym kontekstem można by rozwinąć szerzej, bo to problem, którego się chyba nie dostrzega. Za centralizacją produkcji stoi czasem budżet – telewizji taniej jest chyba produkować film na miejscu. Kiedy czytałem Twój tekst przyszła mi na myśl jeszcze jedna „warszawska” produkcja, która – przynajmniej teoretycznie – warszawska być nie musiała. Chodzi o film „Jutro idziemy do kina” Michała Kwieciński. Doświadczenia początku wojny nie musiały być pokazywane z perspektywy warszawskiej – chociaż może taki kontekst jest dla widza najbardziej czytelny.
Panie Pawlak , pomiń Pan swoje kompleksy co do W-wy . Serial jest celebryckim kiczem , pozbawionym krzty logiki !
Nie ma prawa nawet leżeć koło „Polskich Dróg ” czy ” Klossa”
Wychodzi na to , że durnie z Londynu , narażając życie lotników i samych cichociemnych zrzucili ich wypchanych złotem po to by wikłali sie w idiotyczne afery w tym damsko – męskie ! Przecież , tak naprawdę ci ludzie w I-szej serii , nie zrobili NIC !!! Literalnie NIC ważnego , co dawałoby sens ich misji . Wp….. się tylko na własna prośbę w debilne , smiertelnie niebezbieczne afery , zakończone smiercią własnego dowódcy ! Jak zwrócił uwagę ktoś mądry z innego forum , tak być musiało , bo na „liście płac ” brak jakichkolwiek konsultantów historycznych . To takie wojenne wydanie M- jak miłość . Dla durniów tuczących się telenowelami . I to jest clou tematu . A nie to że w W-wie . To powinien wyłapać historyczny portal !
Ciekawa uwaga. Mogę się pod nią podpisać, jednak jedną ręką, dwoma raczej nie – mam mimo wszystko pewne zastrzeżenia.
1. Trochę zbyt napastliwy ton komentarza, można było wyłożyć swój pogląd łagodniej bez uszczerbku dla treści.
2. W moim „arcie” nie chodziło tyle o treść czysto historyczną, co o formę przekazu i jej ukierunkowanie.
3. Co do rzetelności konsultacji historycznych w „Stawce…”, pancernych itp itd, i stawianiu tego półkę wyżej niż „Czas Honoru” to jednak miałbym poważne wątpliwości… Jaki ustrój taka propaganda, jaka propaganda tacy bohaterowie… no i takie konsultacje :)
4. Pisanie o kompleksach warszawskich w komentarzach utwierdza mnie w przekonaniu, że miną jeszcze grube lata nim optyka warszawska przestanie być jedynym słusznym punktem widzenia…
pozdrawiam
Nie ma co narzekać na treści historyczne i wymagać ich rzetelności to nie było zadaniem tego filmu. Myślę że zamysłem reżysera i scenarzysty było pokazanie codzienności życia i walki o przetrwanie w czasie okupacji. Sam film jest w80 procentach fikcją nie oparta na udokumentowanych faktach. Ukazuje dzisiejszej młodzieży inne wartości niż pieniądze itp… ,jak poświęcenie i poczucie obowiązku. Wspaniała gra czwórki młodych bohaterów filmu w szczególności Macieja Zakościelnego może służyć za przykład mogliby być wzorcem dla młodego pokolenia. Pamiętajmy to nie jest dokument.