Norman Davies o pamięci i upamiętnianiu II wojny światowej

Nakładem wydawnictwa Znak ukazała się najnowsza książka Normana Daviesa Europa walczy 1939-1945. Nie takie proste zwycięstwo. Dzięki uprzejmości wydawnictwa publikujemy treść artykułu wstępnego tej publikacji. Norman Davies przedstawia w nim złożony problem pamięci o II wojnie światowej i upamiętniania jej historii: Wszystko to wskazuje na postępujący rozpad pamięci, na to, że historię czasu wojny wykorzystuje się do celów politycznych, a także na fakt, że owa historia jest zdominowana przez narodowe lub partykularne interesy. Sądzę zatem, że istnieje ogromna potrzeba rewizji zasad, na których kiedyś można będzie zbudować ramy ostatecznej i pełnej historii drugiej wojny światowej.

Od zakończenia drugiej wojny światowej minęło ponad sześćdziesiąt lat. Wobec tego wielu ludzi skłonnych byłoby sądzić, że ogólne zarysy opisu tego straszliwego konfliktu już dawno zostały ustalone. Wydano niezliczoną ilość książek na ten temat. Nakręcono tysiące filmów pokazujących wszystkie możliwe aspekty wydarzeń z czasów wojennych i cierpienia ludności cywilnej. Zebrano niezliczone wspomnienia uczestników tamtych wydarzeń – postaci wielkich i zwykłych, szarych ludzi. Wzniesiono setki ważnych pomników i otwarto dziesiątki muzeów, aby nie zginęła pamięć o wojnie. Można by pomyśleć, że nie zostało już nic do dodania. A przynajmniej chciałoby się tak myśleć – dopóki się nie zacznie uważnie sprawdzać, co naprawdę już powiedziano, a czego jeszcze nie.

Nie lubisz czytać online? Ściągnij i wydrukuj wersję PDF tego artykułu. Możesz przeczytać również wstęp do polskiego wydania, a także zaplanować spotkanie z autorem. Książkę zamawiać można na tej stronie.

Sześćdziesiątą rocznicę zakończenia wojny obchodzono w 2005 roku na wiele różnych sposobów. Na przykład w Stanach Zjednoczonych jeszcze przed tą rocznicą otwarto w Waszyngtonie DC wspaniałą budowlę upamiętniającą drugą wojnę światową. Ma ona kształt owalnego placu ozdobionego dwiema fontannami. Na plac prowadzą dwie bramy: pierwsza jest symbolem działań wojennych w rejonie Pacyfiku, druga – wojny po drugiej stronie Atlantyku. Ten ogromny pomnik wzniesiono w ładnym parku, za obeliskiem ku czci Waszyngtona, naprzeciw Muzeum Holokaustu. Zaprasza on gości do spaceru wokół fontann i zachęca ich, aby się przyjrzeli wielkiej liczbie napisów i wzniosłych cytatów wyrytych na umieszczonych wokół słupach i tablicach. Nad jedną bramą napisano słowo „PACYFIK”, a nad drugą – słowo „ATLANTYK”. A główny napis głosi: „DRUGA WOJNA ŚWIATOWA, 1941–45”.

W tym momencie – jeśli nie wcześniej – człowiek zaczyna podejrzewać, że ów monument poświęcony jest nie całej drugiej wojnie światowej, lecz raczej udziałowi w niej Stanów Zjednoczonych. Niemal każdy mieszkaniec Europy umiałby zwrócić uwagę na fakt, że ta wojna nie zaczęła się w roku 1941. Ale miliony Amerykanów nadal uczą się myśleć inaczej. Niepisany przekaz głosi, że Stany Zjednoczone stoczyły dobrą walkę i odniosły zwycięstwo. W żadnym miejscu nie ma najmniejszej wzmianki o sojusznikach Amerykanów i o ich towarzyszach broni. Niezbyt dociekliwy zwiedzający jest usprawiedliwiony, jeśli pomyśli, że Amerykanie sami wygrali tę wojnę.

Rocznicowy rok 2005 zaczął się od wspaniałej uroczystości w Polsce, upamiętniającej wyzwolenie Auschwitz 27 stycznia 1945 roku. Ponieważ ten mający złą sławę niemiecki obóz koncentracyjny wybudowano na okupowanych przez Niemców ziemiach polskich, obchodom przewodniczył prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski. A ponieważ obóz wyzwoliła zwycięska Armia Czerwona, prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin znalazł się na czele listy zagranicznych gości. Obecni byli także prezydent Izraela, prezydent Niemiec, prezydent Francji Jacques Chirac, oraz prezes Międzynarodowego Związku Romów. Co najważniejsze, na uroczystość przybyli z różnych zakątków świata byli więźniowie obozu, z których wielu włożyło na tę okazję obozowe pasiaki. Zebrani goście siedzieli na otwartym powietrzu, mężnie stawiając czoło mroźnej aurze środkowoeuropejskiej zimy. Walcząc z atakami śnieżycy, mówcy wypowiedzieli wiele pięknych słów, takich jak „wyzwolenie”, „zwycięstwo nad Złem” i „nigdy więcej”. Wielu złożyło stosowny hołd ponad milionowi zmarłych, w większości Żydów.

europawalczy.jpg

Ale w żadnym momencie nikomu nie przyszło do głowy, aby przypomnieć inne wydarzenia tamtego stycznia 1945 roku. Żaden z mówców nie wspomniał, że w czasie gdy wyzwalano Auschwitz, sowieckie siły bezpieczeństwa używały innych hitlerowskich obozów koncentracyjnych, aby w nich osadzać nową falę więźniów. Pozostając pod wrażeniem miłego sercu pojęcia „wyzwolenia”, niemal wszyscy dziennikarze obecni na rocznicowych obchodach pominęli milczeniem kłopotliwą kwestię: fakt, że owe akty wyzwolenia z 1945 roku miały w gruncie rzeczy bardzo ograniczony zakres. Nikt nie zakłócił spokoju stwierdzeniem, że hitlerowskie SS nie było jedyną organizacją, która w czasie drugiej wojny światowej zakładała obozy koncentracyjne. Nikt też nie zechciał zadać drażliwego pytania, jak należałoby zdefiniować to, co naprawdę stanowiło owo powszechnie potępiane „Zło”.

9 maja 2005 roku wielkie uroczystości zorganizowano w Moskwie. Prezydent Putin odegrał rolę gospodarza wobec pięćdziesięciu głów państw – łącznie z prezydentem George’em W. Bushem – i przyjął wielką wojskową paradę. Stanąwszy na czele osobistości składających hołd ogromnym dokonaniom wojsk sowieckich w zwycięskiej walce nad faszyzmem, oświadczył, że Dzień Zwycięstwa jest „dniem świętym”, „dniem, w którym uratowany został świat”. A potem, stojąc w tym samym miejscu, w którym sześćdziesiąt lat wcześniej stał Stalin podczas zwycięskiej parady na placu Czerwonym, dał sygnał do rozpoczęcia pochodu. Przed trybunami przemaszerowały lub przejechały tysiące żołnierzy ubranych w historyczne mundury Armii Czerwonej. Głośno rozbrzmiewała muzyka wojskowa z czasów wojny. Z ciężarówek obwieszeni orderami weterani „wielkiej wojny ojczyźnianej”, trzymając przystrojone girlandami kwiatów portrety Stalina, salutowali stojącym na trybunach dygnitarzom. Wszystko zaaranżowano tak, aby sprawiało wrażenie, że czas się cofnął.

Tylko ktoś wyjątkowo małoduszny mógłby mieć coś przeciwko takim wyrazom uznania dla weteranów wojennych. W końcu to oni ponieśli ofiary większe niż wszystkie inne wojska. Ale tylko nieliczni cudzoziemcy dostrzegli sprytną sztuczkę, którą zaaranżowano. Prezydent Bush zrobił wymowną uwagę w przeddzień swojego przyjazdu do Moskwy, podczas krótkiej wizyty na Łotwie – w jednym z trzech państw bałtyckich, które Stalin zaatakował i najechał w 1940 roku, a których prezydenci mieli teraz poczucie, że nie mogą uczestniczyć w moskiewskich obchodach. Ale, ogólnie rzecz biorąc, tylko nieliczni komentatorzy kwestionowali wątpliwe historyczne założenia leżące u podstaw tej uroczystości. Przyjęli – całkowicie błędnie – że „wielka wojna ojczyźniana” to po prostu rosyjski synonim „drugiej wojny światowej” i dlatego nie przyszło im do głowy zapytać, co robił Związek Radziecki, zanim ta wielka ojczyźniana wojna się zaczęła. Nie zagłębiali się zbytnio w tajniki metod stosowanych przez Stalina ani w detale wojennych celów, jakie Stalin sobie stawiał. A co najważniejsze, nie protestowali przeciwko pominięciu milczeniem różnicy między piętnastoma sowieckimi republikami tworzącymi ZSRR w 1945 roku a Federacją Rosyjską z roku 2005.

Prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko, przywódca byłej sowieckiej republiki, która najpóźniej wymknęła się spod kontroli Moskwy, wziął udział w uroczystości Putina. Ale mieszkańcy Zachodu są wciąż jeszcze tak bardzo przyzwyczajeni do błędnego uznawania Ukrainy za część Rosji, że nie widzieli żadnego powodu, żeby się zainteresować losem Ukrainy w latach 1939–1945 w odróżnieniu od losów Rosji czy ZSRR jako całości. Prezydent Juszczenko skromnie nie wspomniał faktu, że jego własny ojciec, wiejski nauczyciel, przeżył obóz Auschwitz (z numerem 11369).

W Wielkiej Brytanii obchody upamiętniające sześćdziesiątą rocznicę zakończenia wojny odbyły się 8 i 9 lipca 2005 roku. 8 lipca królowa Elżbieta II dokonała w Whitehall odsłonięcia pomnika ku czci „Kobiet w drugiej wojnie światowej”, a 9 lipca ona i premier Tony Blair obejrzeli „spektakl pamięci” na Horse Guards Parade (Horse Guards Parade to rozległy teren w centrum administracyjnym Londynu, miejsce dawnej rezydencji królewskiej Whitehall). To nostalgiczne wydarzenie mówiło bardzo wiele o zawężonym polu widzenia, które w Londynie dało się dostrzec tak samo jak wszędzie indziej. Impreza przybrała formę serii piosenek, skeczów i scenek z czasów wojny, połączonych w całość historyczną narracją. Tekst czytał aktor Simon Callow; był on przetykany fragmentami przemówień Churchilla, a Timothy West idealnie wcielił się w rolę wojennego przywódcy. Tak więc „Drozdy nad białymi klifami Dover” mieszały się z „Będziemy walczyć na plażach!”, a po kabaretowych numerach Flanagana i Allena przyszedł temat muzyczny z filmu Lista Schindlera, piosenka „Na placu Berkeley śpiewał słowik”, i na końcu, w wielkim finale, „Znów się spotkamy, choć nie wiem gdzie i nie wiem kiedy”.

Jako program rozrywkowy, „spektakl pamięci” spotkała się z dobrym przyjęciem. Ale jako wydarzenie historyczne miała oczywiste niedociągnięcia. Nie uwzględniała bowiem zasadniczych różnic między „wtedy” i „teraz”. Poza bardzo krótkim epizodem z udziałem grupy żołnierzy z Armii Indyjskiej grających na trąbkach oraz zespołu tancerzy ubranych w amerykańskie mundury nie starała się ani przypomnieć sojuszników Wielkiej Brytanii z czasów wojny, ani przywołać wspomnienia „Wielkiej Koalicji”, która stała na czele wspólnej walki państw sprzymierzonych. Prześlizgnięto się też nad faktem, że w latach 1939–1945 wojenny trud podejmowała nie tylko sama Wielka Brytania, ale także Imperium Brytyjskie. Niestety nie było najmniejszego śladu ani Kanadyjczyków, Australijczyków, Nowozelandczyków czy mieszkańców Południowej Afryki, ani przedstawicieli innych nacji, które miały swój wybitny udział we wspólnej sprawie.

Pierwsze brytyjskie muzeum wojskowe, Imperial War Museum w Lambeth, zorganizowało kilka imprez towarzyszących pod hasłem „Sześćdziesiąt lat później”. Odbył się Tydzień Pamięci Weterana, urządzono „żywe muzeum” w St James’s Park w Londynie oraz wystawę pod tytułem „Jeniec” o brytyjskich jeńcach wojennych na Dalekim Wschodzie. Wszystko to odbywało się jednocześnie z pokazami wspaniałych zbiorów muzeum, zawierających broń, przedmioty, obrazy i ryciny z czasów drugiej wojny, ze stałą wystawą poświęconą Holokaustowi i obrazującą „prześladowania Żydów i innych narodów” oraz ze specjalnymi wystawami pod tytułem „Wojna dzieci” i „Wielkie ucieczki”; wypada także wspomnieć o filiach muzeum – Cabinet War Rooms w Whitehall (Cabinet War Rooms to wojenna kwatera rządu brytyjskiego; muzeum prezentuje autentyczne wnętrza, w których podczas drugiej wojny światowej odbywały się tajne posiedzenia brytyjskiej Rady Ministrów), Muzeum Sił Powietrznych w Duxford w hrabstwie Cambridge i nowym Imperial War Museum North w Manchesterze. Z punktu widzenia historyka wiele z tych wydarzeń zasługuje na odnotowanie i pochwałę. Natomiast rzeczą zdecydowanie najdziwniejszą ze wszystkich jest napis na pomniku stojącym przed muzeum wojny, poświęcony dla „27 milionom obywateli i żołnierzy sowieckich”, którzy rzekomo zginęli w czasie wojny, walcząc o sprawę „zwycięstwa aliantów”. Niezłym sprawdzianem wiedzy osób odwiedzających muzeum byłoby pytanie, co właściwie jest nie tak w tym napisie.

Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i Rosja nie były oczywiście jedynymi krajami, które uczciły sześćdziesiątą rocznicę zakończenia wojny. I byłoby niesprawiedliwe, gdyby sądy na temat mechanizmów pamięci ferować jedynie na podstawie wydarzeń, jakie miały miejsce w Londynie, Waszyngtonie i Moskwie. Ale Wielka Trójka z 1945 roku to niewątpliwie były największe mocarstwa alianckie. I jeśli da się wykazać, że obraz wojny przedstawiany w stolicach tych mocarstw był wypaczony, to jest mało prawdopodobne, że był on pełniejszy albo dokładniejszy gdzie indziej. Co więcej, warto odnotować, że amerykańskie, rosyjskie i brytyjskie obchody rocznicowe mało przypominały uroczystości, jakie się odbyły w kraju, w którym wojna się zaczęła i który – licząc w kategoriach względnych – poniósł największe straty w ludziach. Oprócz Dnia Zwycięstwa Polacy obchodzili rocznicę 1 września (dnia wybuchu wojny) i 17 września (dnia sowieckiej inwazji na Polskę). Żadna z tych dat nie wywołała najmniejszego oddźwięku w Waszyngtonie, w Moskwie czy w Londynie.

Podobne obiekcje można by wysunąć co do stanu historiografii. W przypadku wojny w Europie żadnemu ze współczesnych historyków najwyraźniej nie udało się jak dotąd pogodzić istniejących sprzecznych punktów widzenia. Tak więc istnieje „punkt widzenia Zachodu”, inspirowany wydarzeniami na froncie zachodnim, i „punkt widzenia sowiecki”, inspirowany frontem wschodnim. Zachodni autorzy, którzy piszą w duchu Drugiej wojny światowej Churchilla, nie odmawiają męstwa Armii Czerwonej. Nie mogą się jednak zdobyć na to, żeby porównać jej dokonania z czynami sił zbrojnych swoich własnych krajów. Podobnie postsowieccy apologeci, mimo że w pełni zdają sobie sprawę ze wspaniałych militarnych osiągnięć stalinowskiego reżimu, wzdragają się przed rozgłaszaniem jego zbrodniczych czynów. W efekcie żaden z autorów szkoły sowieckiej nie zyskał sobie powszechnego uznania. Oczywiście na temat wojny napisano wiele doskonałych książek, zarówno w dziedzinie historiografii, jak i literatury. Ale z nielicznymi wyjątkami wszystkie te teksty zajmują się wybranymi aspektami zagadnienia lub konkretnymi wspaniałymi czynami. Prób przedstawienia ogólnej syntezy nie ma zbyt wiele. Najnowszej pracy zmierzającej w tym kierunku, będącej dziełem pewnego zamerykanizowanego Niemca, także nie można uznać za coś, co wykraczałoby poza granice rzetelnego podsumowania poglądów Zachodu. Pomyślana ona została zgodnie z konwencjonalnym antyfaszystowskim wzorcem i wobec tego unika większości drażliwych kwestii natury politycznej i moralnej (G.L. Weinerg, Świat pod bronią: historia powszechna II wojny światowej, przeł. M. Jania i in., Kraków 2001.).

Wkładem Niemiec w uroczystości rocznicowe stał się kontrowersyjny pomnik wystawiony pomordowanym europejskim Żydom i odsłonięty w centrum Berlina w maju 2005 roku. Pomnik został zaprojektowany przez amerykańskiego architekta Petera Eisenmana, a kontrowersyjny okazał się z wielu względów – nie tylko estetycznych. Tworzący go rozległy labirynt z ciemnych granitowych bloków przypominających płyty nagrobne jest ogromny, a w oczach krytyków – agresywny. Z drugiej strony pomnik musiał wywołać silne reakcje, skoro nie odwołuje się ani do milionów ofiar hitleryzmu, które nie były Żydami, ani do ofiar wojny w ogóle.

W obecnych czasach wiele społeczności zabiega bowiem o to, aby uznano ich własne narodowe tragedie. Jedną z takich grup tworzy niemiecki Związek Wypędzonych, który od dawna prowadzi kampanię zmierzającą do utworzenia własnego centrum pamięci w Berlinie. Przypadek ten nie pasuje do konwencjonalnego obrazu Niemców jako narodu agresora. Nie jest jednak pozbawiony znaczenia. Wielkie nacje mogą mieć pośród siebie zarówno podżegaczy wojennych, jak i ofiary wojny. W latach 1944–45 dobrze ponad dziesięć milionów ludności cywilnej ze wschodnich terenów Niemiec albo uciekło w obliczu zagrożenia ze strony nadchodzących wojsk Armii Czerwonej, albo później zostało z tych ziem siłą wypędzonych. Około dwóch milionów zginęło. Ich wypędzenie było aktem zbiorowej zemsty, który usankcjonowała konferencja poczdamska Wielkiej Trójki, a którego legalność była dość wątpliwa. Natomiast podstawowy argument wysuwany przeciwko obecnie prowadzonej kampanii wypływa z faktu, że jej organizatorzy myślą tylko o tych ludziach, których podczas wojny wypędzono z Niemiec, a nie o wszystkich wypędzonych w czasie wojny. Decyzja podjęta w Poczdamie miała przecież na celu ułatwienie napływu na te ziemie kilku milionów polskich uchodźców, których w tym samym czasie wypędzano z terenów zagarniętych przez Związek Sowiecki.

Wobec tego w charakterze wstępu do rozmaitych wykładów i pogadanek na temat drugiej wojny światowej często zadaję mojej publiczności kilka prostych pytań:
• Czy potraficie wymienić pięć największych bitew, jakie w czasie wojny stoczono w Europie? Albo jeszcze lepiej: DZIESIĘĆ największych bitew?
• Czy potraficie wymienić główne ideologie polityczne, które walczyły o prymat podczas wojny w Europie?
• Czy potraficie podać nazwę największego obozu koncentracyjnego, który działał w Europie w latach 1939–45?
• Czy potraficie powiedzieć, który z narodów Europy poniósł w czasie wojny największe straty wśród ludności cywilnej?
• Czy potraficie podać nazwę okrętu, który zatonął w czasie wojny, powodując śmierć największej liczby ludzi?

Po tych pytaniach na ogół zapada głucha cisza, a potem odzywa się głośny chór domysłów i wątpliwości. Uciszając zgiełk, proponuję publiczności rozważenie pewnego stanowiska: „Dopóki nie ustalimy odpowiedzi na podstawowe pytania dotyczące faktów”, mówię, „nie jesteśmy przygotowani do ferowania wyroków w sprawach ogólniejszej natury”.

Wszystko to wskazuje na postępujący rozpad pamięci, na to, że historię czasu wojny wykorzystuje się do celów politycznych, a także na fakt, że owa historia jest zdominowana przez narodowe lub partykularne interesy. Sądzę zatem, że istnieje ogromna potrzeba rewizji zasad, na których kiedyś można będzie zbudować ramy ostatecznej i pełnej historii drugiej wojny światowej. Celem niniejszej książki jest wyliczenie owych zasad oraz naszkicowanie – choćby w ogólnych zarysach – wynikających z nich intelektualnych założeń.

Doświadczenie, które okazało się istotne dla kształtu mojej własnej intelektualnej podróży, nastąpiło w czasie, gdy jako konsultant pracowałem nad Oxford Companion to the Second World War, się który ukazał drukiem w 1995 roku (The Oxford Companion to the Second World War, red. I.C.B. Dear, M.R.D. Foot, Oksford 1995). Redaktorzy książki starali się poświęcić należytą uwagę frontowi wschodniemu oraz najnowszym osiągnięciom badań naukowych w tej dziedzinie. Mnie zaś zgodnie z planem zatrudniono jako doradcę redaktora do spraw Europy Wschodniej i Środkowej. Jednak wkrótce zdałem sobie sprawę, że tematyka dotycząca Związku Sowieckiego tworzyła całkowicie odrębny dział wiedzy w umysłach zarówno redaktorów książki, jak i badaczy, sprawujących kontrolę nad tą dziedziną. Udało mi się pozyskać współpracę pierwszorzędnego niemieckiego specjalisty Heinza-Dietricha Löwe, który napisał główne hasło dotyczące Związku Sowieckiego. Natomiast wciąż było bardzo trudno zintegrować sprawy dotyczące ZSRR z innymi głównymi kategoriami. Tak na przykład redaktorzy z radością przyjęli do tomu hasło o wojennych gułagach, natomiast nie chcieli go umieścić w dziale zatytułowanym „Obozy koncentracyjne”. Na tej samej zasadzie hasło o zbrodni w Katyniu wprawdzie przyjęto, ale nie pod ogólnym tytułem „Zbrodnie wojenne”. Hasła traktujące o sowieckich marszałkach albo o bitwach na froncie wschodnim, zawsze były pisane przez „specjalistów sowieckich”, nigdy zaś przez tych samych autorów, którzy pisali o Eisenhowerze czy Montgomerym. Co więcej, wkrótce się okazało, że inaczej się nie da, bo „zachodni eksperci” mieli bardzo mętne pojęcie o wydarzeniach w Europie Wschodniej. Nauczanie historii jest podzielone na sekcje wcale nie w mniejszym stopniu niż publikacje z dziedziny historii. Tak na przykład pewien czołowy amerykański autorytet w sprawach drugiej wojny światowej nigdy nie słyszał o stratach wojennych żadnego innego narodu europejskiego poza „Rosjanami”. Takie klapki na oczach są jedną z przyczyn tego, co pewien brytyjski historyk trafnie określił mianem „spetryfikowanej perspektywy historii zwycięzców” (A.W. Purdue, The Second World War, Basingstoke 1999, tylna strona obwoluty), podtrzymywanej przez zachodnich komentatorów, którzy w roku 2000 wciąż pisali tak samo, jak w roku 1950.

Jednym z podstawowych zamierzeń tej książki jest zatem nie tyle przedstawić jakieś nowe, spektakularne fakty, ile przeszeregować, zestawić z sobą i na nowo zintegrować fakty ustalone, które dotąd starannie rozdzielano.

Wobec tego nie ma większego sensu opatrywać przypisami co drugiego zdania, po to aby te fakty można było zweryfikować. Liczba przypisów została zredukowana do minimum. Fakty i stwierdzenia, które się pojawiają w standardowych źródłach, zwłaszcza w Oxford Companion, nie będą opatrywane przypisami. Przypisy rezerwuję dla bezpośrednich cytatów, mniej znanych źródeł, a także wskazówek dotyczących szerszej lektury.

Na koniec chciałbym jeszcze wyjaśnić, że świadomie zredukowałem do minimum komentarze dotyczące spraw drugorzędnych – po to, aby podstawowe argumenty były maksymalnie jasne i przekonujące. Świetnie zdaję sobie sprawę, że można było powiedzieć o wiele więcej o roli takich krajów, jak Francja, Polska czy Jugosławia, roli, która bynajmniej nie była bez znaczenia. Z drugiej strony jednak chciałem zwrócić uwagę na charakterystykę i działania głównych państw zaangażowanych w wojnę w Europie i w rezultacie skoncentrować się na najważniejszych: Trzeciej Rzeszy, Związku Sowieckim, Stanach Zjednoczonych i Imperium Brytyjskim. Dawniej sam występowałem przeciwko takiemu sposobowi pojmowania historii Europy, który każe brać pod uwagę wyłącznie wielkie mocarstwa. Tym razem jednak uznałem, że priorytetem powinno być zadanie nowego zdefiniowania struktury konfliktu i proporcji między jego głównymi elementami składowymi.

Jak zwykle słowa podziękowania należą się wielu współpracownikom i kolegom, a także mojej rodzinnej grupie wsparcia. Bezinteresowna wyrozumiałość mojej żony dla słabostek zajmującego się pisarstwem męża w cudowny sposób nie traci nic ze swego blasku. Roger Moorhouse raz jeszcze zgodził się podjąć obowiązki pierwszego asystenta, choć jest już przecież niezależnym, samodzielnym badaczem. Jestem bardzo wdzięczny mojemu agentowi Davidowi Godwinowi za wsparcie – moralne i profesjonalne; mojemu wydawcy pani Georginie Morley za cenne słowa zachęty, a Krzysztofowi Mościckiemu za pomoc w załatwianiu spraw związanych z logistyką i administracją.

Przy tej okazji chciałbym jednak także dać wyraz swojemu szczególnemu przekonaniu, że zaciągnąłem dług wdzięczności wobec grupy wybitnych historyków, którym w ciągu ostatnich dziesięciu lat udało się poskromić sowiecką enigmę. Zachodnie poglądy na wydarzenia z lat 1939–1945 zaczęły się kształtować w pierwszych latach po wojnie, kiedy informacje na temat największego z walczących mocarstw, Związku Sowieckiego, były skąpe i często miały charakter domysłów i spekulacji. Przez wszystkie dziesięciolecia zimnej wojny, kiedy mnożyły się kości politycznej niezgody, wyniki wspaniałej pracy pionierów w rodzaju Roberta Conquiste grzęzły w bagnie walk podjazdowych i sporów. W efekcie opinia publiczna zachowywała dystans, a historycy drugiej wojny światowej często nie mieli ochoty ponownie rozważać swoich interpretacji. Dopiero po upadku ZSRR można było położyć kres temu zamieszaniu. Dziś nie ma już żadnych wątpliwości co do tego, że stalinowski reżim był masowym mordercą i potworem, a jego wybitna rola w pokonaniu Trzeciej Rzeszy wymaga wprowadzenia do konwencjonalnego obrazu daleko idących poprawek. Wiele z tego, co dziś jest pewne, można przypisać pracy historyków, którzy w ostatnim czasie dostarczyli niewątpliwych dowodów. Wiele fragmentów tej książki powstało z poczucia silnej potrzeby zintegrowania ich odkryć z bardziej utrwaloną wiedzą na inne tematy. Prawdę mówiąc, mam poczucie, że moje długoletnie przekonania i intuicje, które płyną z badania najbliższej okolicy, zostały bardzo wzbogacone i utwierdzone. Bo przecież nigdy bym się nie odważył podjąć próby nowego przeglądu wydarzeń drugiej wojny światowej, gdybym nie wiedział, że nie jestem zupełnie sam. A zatem szczególne podziękowania kieruję do tych kolegów, którzy rzeczywistość epoki stalinowskiej z okresu wojny ukazali w sposób niebudzący żadnych sensownych wątpliwości. Chciałbym w tym miejscu wymienić ich nazwiska; są to Anne Applebaum, Antony Beevor, Geoffrey Hosking, Catherine Merridale, Simon Sebag Montefiore i Robert Service.

Norman Davies
Kołobrzeg/Kolberg

© Wydawnictwo Znak, 2008


Za udostępnienie materiałów dziękujemy wydawnictwu Znak. Książkę zamawiać można na tej stronie.