Czy to powinno należeć tylko do profesorów historii?

Z Kazimierzem Wóycickim, dyrektorem Szczecińskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawiają Piotr Krupiński i Jerzy Madejski

Wokół (meta)historii

JM: Jako że nasza rozmowa opublikowana będzie w monograficznym numerze „Pograniczy” poświęconym historii, to pozwolę sobie zacząć od kwestii teoretycznej. W jednej z ostatnich książek poświęconych wojnie, w tomie pod redakcją Sławomira Buryły i Pawła Rodaka Wojna. Doświadczenie i zapis, Andrzej Mencwel, który jest historykiem literatury, ale też kulturoznawcą, zauważył, że ostatnio zasadniczo zmieniło się mówienie o wojnie. Uważa, że decydują o tym trzy sprawy. Pierwsza, o wojnie piszą dzisiaj ludzie młodzi, to znaczy trzydziestolatkowie, i mówią o niej inaczej. Druga sprawa to przewartościowanie historii. Polega ono na tym, że coraz mniej, a zwłaszcza w tym tomie, który jest tomem pokonferencyjnym, mówi się o historii militarnej i o historii konspiracyjnej. A mówi się o historii cywilnej, o perspektywie cywila. Co więcej, pisze się nie o tym, co heroiczne, tylko o tym, co podłe w historii wojny. I trzecia sprawa to nowe spojrzenie na źródła. Już nie tylko archiwum, nie tylko tekst są podstawą badań, ale również relacja świadka, a nawet donos. Czy to spostrzeżenie Andrzeja Mencwela daje się jakoś zastosować do tego, co Pan widzi w aktach zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej?

Na podstawie tego, co obserwuję na terenie IPN, trudno by sformułować takie uogólnienie, i obserwacje, jakie czyni profesor Mencwel, czy młodzież w tej chwili więcej mówi o wojnie…

JM: … ale tu chodzi o badaczy. Czy nie jest prawdą, że wśród historyków zatrudnionych w IPN-ie przeważają ludzie młodzi?

ipn_logo_male.jpgTak, ale młodzi badacze zatrudnieni w IPN-ie koncetrują się na historii powojennej, i choć jest pewna tendencja, żeby się zająć sprawami wojny, ponieważ myślę, że ocena środowiska nie tylko IPN-owskiego jest taka, że po roku 1989 w dużym stopniu zaniechano badań tego okresu. Wyrażę nieśmiałe podejrzenie, że proces pojednania z Niemcami powodował, że chciano widzieć jakieś lepsze strony tych stosunków, a nie te najciemniejsze. Historiografia PRL-owska, nie odmawiając wartości wielu dokonaniom, była nastawiona na to, aby wykazać niebezpieczeństwo niemieckie, a Rosjanie mieli nas przed tym niebezpieczeństwem chronić. Ciążyło więc jej zamówienie polityczne. Po roku 1989 zaniechano w dużym stopniu badań, co też było niepisanym zamówieniem politycznym. I nagle znaleźliśmy się bez poważnej literatury poświęconej okresowi wojny, która byłaby narzędziem dialogu ze stroną niemiecką. Taka byłaby moja obserwacja. W związku z czym również ta refleksja, obserwuję ją pośród moich kolegów w IPN-ie, że okresem wojny trzeba się jakoś zająć.

Druga wojna istotnie potrzebuje nowych interpretacji i potrzebna jest poważna na ten temat dyskusja. Z jednej strony trafna jest obserwacja, że odbiegamy od historii bohaterskiej. Dodajmy, że była pewna wersja historii bohaterskiej, pisana w PRL-u, też na zamówienie polityczne. Ta gładka opowieść o bohaterstwie miała ukryć pewne rzeczy przez emocjonalizację, zwłaszcza że mówienie o ofiarach zawsze wprowadza pewien konkret.

Dzisiaj jest inaczej. Istnieje tendencja, widoczna szczególnie w mediach i wystawiennictwie, zajmowania się losami indywidualnymi, gdzie szeroki kontekst historyczny często schodzi na drugi plan. Jest to uzasadniane, że tragicznie umiera Polak, Żyd, Niemiec, Francuz, to jest to takie samo ludzkie cierpienie. Dąży się do nazwania cierpienia konkretnego człowieka i aby taki konkretny, ale i uniwersalny przykład służyć miał dydaktyce pojednania. To jest jeden biegun. Takie ujęcie groziło jednak tym, że dokona się relatywizacja, polegająca na tym, że przestaniemy rozumieć ten szerszy plan. Widząc tak dokładnie jednostkę i jej tragedię, stracimy rozumienie całego procesu historycznego.

Na drugim biegunie jest próba refleksji nad wojną i tą jej interpretacją, którą nazwałbym sowiecko-zimnowojenną. Według tej interpretacji II wojna światowa to są dwie strony: alianci i naprzeciwko nazistowskie Niemcy, ale wśród tych aliantów – i to jest już istota wersji sowieckiej – najdzielniejszy był naród radziecki. Ponieść miał też największe ofiary – dwadzieścia milionów ofiar.

Naprzeciwko niej mamy wersję, że była to do pewnego stopnia wojna trójstronna, to znaczy dwóch totalitaryzmów i demokracji. I wtedy znaczenia nabiera pakt: Hitler – Stalin, który w pierwszej wersji nazywany jest niewinnie paktem Ribbentrop – Mołotow, jakoby to dwóch ministrów zawarło taki pakt, aby Stalin mógł się lepiej przygotować do wojny. W istocie mamy do czynienia z sojuszem dwóch totalitaryzmów, który wojnę do pewnego stopnia umożliwia (bo czy Hitler zdecydowałby się na wojnę bez tego sojuszu?) i mamy ten okres do 1941 roku, w którym Rosja Sowiecka nie bierze udziału w wojnie, a jest sojusznikiem Hitlera.

Problem jest również z liczeniem ofiar. Nie ma już przecież narodu radzieckiego. Owe dwadzieścia milionów ofiar przypisuje sobie rosyjska Moskwa. Wiemy natomiast, że co najmniej dwa miliony ofiar to Białorusini, pięć-osiem milionów ofiar to Ukraińcy. Kształt obchodów zakończenia II wojny światowej w 2005 roku uwidocznił problem bardzo wyraźnie. To, co również obserwujemy w Estonii z sowieckim pomnikiem i histerycznymi reakcjami Moskwy, to jest początek jakiejś wielkiej europejskiej debaty na temat tego, czym II wojna światowa w istocie na tym kontynencie była. Tu się ścierają wielkie narracje historyczne.

JM: I to jest kluczowy moment współczesnej debaty. Wiadomo, że potrzebne nam są te dwie historie, historia indywidualna i historia globalna. Kto jest odpowiedzialny za utrzymanie między nimi równowagi?

Chyba nie ma takiego jednego podmiotu…